Czytając Terca (Zamiast przedmowy)

- Paratext
-
Source Type
- Fantastic Stories
-
Publications
- 1961
-
Date
- Paris
-
Place
- Polish
-
Language
CZYTAJĄC TERCA
(Zamiast przedmowy)
1.
Oficjalny panegirysta Justyniana i Teodory, historyk Prokop z Cezarei, zostawił po sobie sekretną kronikę, w której odnotował ich zbrodnie i plugastwa1.
Autora „Historia arcana” ujawniono dopiero po stuleciach — enkawudyści Justyniana pracowali chałupniczymi metodami.
Jest to klasyczny wypadek i wzór pisania do szuflady2.
Czy w ZSSR istnieje literatura szufladowa?
2.
Na ubitej drodze z Bizancjum do Moskwy zatrzymajmy się na przystanku polskim.
Pewien literat z kraju lubił opowiadać, że gdy w okresie odwilży wyciągnął z szuflady swoje potajemnie zapisane papiery, stwierdził, że fajerwerkiem symboli i rozumowań udowadniał był — z maniacką konsekwencją przez tyle lat! — że za dnia na przykład jest jasno, a w nocy ciemno. Krótko mówiąc, pisarz non-konformista w Polsce bierutowej wikłał się w truizmie, a łut szaleństwa, bez którego nie ma twórczości, marniał w partackich rękach socrealistów. On zaś, nieprzejednany, wszystko jedno mistyk czy nihilista, siłą sytuacji, nie zdając sobie z tego sprawy, schnął zepchnięty na dno najbardziej jałowego i wyjaławiającego common sensu.
Okazało się tedy, że szuflady polskich nonkonformistów były wypełnione śmieciem. Jak to bywało już nie raz, najgroźniejszy dla kultury ten porządek rzeczy, który wyjaławia swoich przeciwników.
Dodawał jeszcze ów krajowy literat, że tylko ci, którzy „doszlusowali”, którzy we własnej praktyce zgłębili mechanizmy zniewalania, samoupodlenia, alienacji, double-think’u, Ketmana wreszcie — mieli szansę stworzenia rewelacyjnej literatury. Zmarnowali tę jedyną okazję. Cofnęli się przed elementarną przecież alchemią pisarską: nie mieli odwagi obnażyć sobie i światu własnej hańby, by przetworzyć ją w chwałę odkrycia. Być może zaciążyła tu m.in., po raz któryś w polskim piśmiennictwie, potęga konwenansu towarzyskiego, szczególna troska o respectabilité, wynikająca z sytuacji artysty w społeczeństwie z obyczaju i ducha szlacheckim.
Paradoksy owego literata wydają się przekonywujące. Poematy dla Dorosłych powstawały wtedy, kiedy partia rządząca, nie tylko w Polsce, była w niepowstrzymanym, zdawało się, rozpadzie, wystawiona na presję mas, rozsadzana od wewnątrz walkami frakcyjnymi; kiedy starzy weterani — gdy ze śmiercią Wodza osłabł odruch warunkowy Totalnego Strachu — przypominali sobie sprofanowane ideały górnej młodości, a janczarska młodzież przecierała oczy. Rzeczy to zresztą znane. Wtedy to w panice, by się nie spóźnić (tyle lat prosili polityków: „ponaglajcie nas, gdy nie nadążamy!”), opętani imperatywem samousprawiedliwienia, szukając za wszelką cenę alibi moralnego, wymyślali zawiłe konstrukcje myślowe, bądź też rzucali się na gotowe wzory interpretacyjne, biorąc je od obcych ich doświadczeniom — Camusa, Sartre’a, Koestlera, Vercorsa (jego nowela portugalska) i tylu innych. Odgradzali się wołając: „wy” i „oni”, a gdy nawet któryś mówił „ja”, albo „my” (sponiewierane, to niegdyś dumne „My!”), czynił to przy podrzędnym detalu; podobnie u co zmyślniejszych socrealistów, dla większej wiarogodności, marcepanowym bohaterom pozytywnym cieknie z nosa.
Łatwo tu zostać opacznie zrozumianym — w tym składzie porcelany... Nie idzie tu, rzecz jasna, o obrzydłą „samokrytykę”, rachunki grzechów iksa-ygreka, które na dobrą sprawę nikogo nie obchodzą. Mowa tu o tchórzostwie psychicznym i umysłowym, po prostu — pisarskim. Pozbawiło nas ono literatury naprawdę rewelacyjnej i nareszcie niewtórnej, i zamazało rewelacyjny w skali światowej obraz Okresu Błędów i Wypaczeń.
Le peuple sait beaucoup de ce qu’il ignore, les intellectuels ignorent à peu près tout ce qu’ils savent — pisał Unamuno, a literatura, być może, jest koniec końców tylko une exercise du vague?
Tak czy owak, wartościowej literatury szufladowej w Polsce nie było.
Czy istnieje ona w Związku Radzieckim?
3.
Ciśnie się pod pióro tragiczne nazwisko Borysa Pasternaka. Nie trzeba włączać „Doktora Żywago” do szufladowej literatury i nie dlatego, że autor pisał tę książkę jawnie, z myślą o drukowaniu w kraju. Rzecz ważniejsza: był fenomenem nieadaptacji, od stóp do głowy nieprzemakalny dla stylu życia bolszewickiego. Organiczna nieprzenikliwość, długie lata cierpień i gorzkiej refleksji, samotność wśród swoich wyniosły Pasternaka na wyżyny, z których ogarnął i zsumował pół wieku życia ludzi swego kraju jako ogrom nieszczęścia — nieszczęścia jednostek, rodzin, elit, społeczeństwa, narodu.
Mniejsza o to, że jego liryczna interpretacja Rewolucji jest żenująco błędna. Osobliwością wielkich pisarzy jest chyba to, że trafiając w samo sedno egzystencji i esencji swego społeczeństwa i swoich czasów — przez fatalność demonii i dramatyzmu własnego ducha — zniekształcają postać rzeczy widomą, mitologizują związki i motywacje. Prawdy okolicznościowe, akcydentalne, prawdy powierzchni są natomiast przeważnie domeną pisarzy drugorzędnych3.
Zejdźmy zatem z wyżyn Pasternakowych na bezkresną równinę, o której 150 lat temu pisał rosyjski filomata Wenewitinow (cytuję z pamięci):
Smirienno ploskije palia
W Rassyi samaja strana
Szczitajet wysotu za dierzost’.
Griaz’, woń, mierzost’, tarakany
a nado wsiom chaziajski knut
i wot czto mnogije batwany
swiaszczonnoj rodinoj zowut.
— na tych płaskościach spotkamy Abrama Terca, rzecznika szufladowej literatury sowieckiej.
4.
Kim jest Abram Terc, autor przemyconej z ZSSR i ogłoszonej przez „Kulturę” książki „Sąd Idzie” oraz niniejszego zbioru nowel?
Czy jest obywatelem sowieckim? Najpobieżniejsza lektura potwierdza to ponad wątpliwość: nikt inny nie wymyśli takich szczegółów „bytu”, odcieni frazeologii.
Czy rzeczywiście jest Abramem (względnie Izakiem, itp.)? Elementarne wymogi konspiracji kazałyby Abramowi nazwać się Iwanem Iwanowiczem, i odwrotnie, rdzenny Iwan Iwanowicz nie wymyśli lepszego nom de guerre w kraju tak antysemickim.
Ale istnieje wyższa konspiracja, ta jaką uprawiał chestertonowski „Człowiek, który był Czwartkiem”, czy komiwojażerowie w pociągu ze znanej żydowskiej anegdoty. Kto rozsądny uwierzy, że „Abram Terc” jest naprawdę Abramem — w kraju tak antysemickim? Wszelki zaś wywód etnologiczny dzieła literackiego skażony jest od podstaw błędem petitio principii: wie się albo domniewywa, że autor jest Żydem, Lapończykiem itp., toteż znajduje się z łatwością znamiona popularnych stereotypów. Znajdziemy więc u Terca żydowski Mutterwitz, ale i rdzennie moskiewski sarkazm, żydowską histeryczność, ale i kacapską ordynarność. Zatem: Żyd czy nie Żyd? — pytanie pozostaje nierozstrzygnięte.
***
W przedmowie do „Sąd Idzie” G. Herling-Grudziński przedstawia Terca jako młodego pisarza, reprezentanta dzisiejszej młodzieży sowieckiej.
Rzeczywiście, opowieść „Sąd Idzie” na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie wybuchu młodego talentu. W rodzaju Hłaski. Ale — w zamian: szkic Anonima o „Realizmie socjalistycznym”, również pióra Terca* (jednakowe tezy, tu i ówdzie te same zdania), jest świadectwem długiej refleksji i solidnego przygotowania humanistycznego. Ale skądinąd pamiętamy, że jest to czas i obszar życiowy Wunderkindów, co tak pięknie okazali, nazajutrz po ruszeniu lodów, młodzi polscy humaniści.
____________________________________________________________________________________
*) Dziś możemy autorytatywnie stwierdzić, że A. Terc jest autorem „Realizmu socjalistycznego” (przyp. wyd.)
____________________________________________________________________________________
Za młodością Terca przemawiałyby: eklektyzm i bylejakość środków stylistycznych, język z różnych parafii, który niedość się zmelanżował w styl i pismo osobiste — ale może to też być ceną kamuflażu, pisania lewą ręką; pewien zamęcik wyobraźni i labiryntowość
wątku myślowego i fabularnego — ale bywa to czasem cechą konstytucji autorskiej niezależną od wieku; zająkliwość mowy — niekiedy świadoma to przecież maniera; młokosowskie wreszcie wygłupy — ale i one należą do repertuaru pewnej rosyjskiej tradycji pisarskiej (i nie tylko pisarskiej: Suworow — Chruszczow), której Terc jest świadomym kontynuatorem, o czym obszerniej dalej. Więc może — niemłody?
Ale — Terc nie był ani na froncie, ani w łagrze, są to bowiem przeżycia i tematy nieodparcie natrętne, a nie ma ich w jego utworach. Za to jest tam wyborne obycie z manierami i stylem enkawudzistów, z ich sloganami4; celne obrazki ich „popojek”, kapitalny portret enkawudowskiego dygnitarza średniej rangi, pułkownika Tarasowa z noweli „Gołoledź”, godny stanąć w rzędzie szczedrynowskich gradonaczalników miasta Głupowa.
Przesiedziałbyż się tedy Abram Terc w „wewnętrznej tiurmie NKWD”? Albo — bywał że ciągniony na doprosy, za Kultu Jednostki? Podważyłoby to tezę Herlinga o młodości Terca.
Nie jest więc młody? — za tym przemawiałaby nie tylko ciężka suma doświadczeń, znajomość życia, środowisk — bo tę wstępnym bojem zdobywają cudowne dzieci, ale parcie długo tajonej odrazy, nakipiewszaja ztoba, która tu i ówdzie rozsadza wątłą niekiedy strukturę utworów Terca.
Zatem — młody czy niemłody? Teksty, jak wyrocznie, dają odpowiedź dwuznaczną.
***
Czy za pseudonimem Terca kryje się pisarz znany, w każdym razie publikowany w swoim kraju, czy debiutant?
Wspomniałem o niewybredności i eklektyzmie środków i chwytów artystycznych, o typowym tremolo żółtodzioba itd. — które to znamiona świadczyłyby za tezą, że Terc jest debiutantem. I podważyłem tę argumentację, wskazując na mus zacierania śladów, naginanie się do obcego „pisma”; na domniemywane cechy konstytucyjne; na pewne tradycje rosyjskiej literatury — od „łubocznego” piśmiennictwa, poprzez Dostojewskiego i Leskowa do Sołoguba.
Co ważniejsza — u Terca bok o bok z niezdarnością i prymitywizmem znajdujemy kartki literacko świetne. Na przykład — sen w opowiadaniu „Gołoledź” (str. 159). Terc niewątpliwie czytał Poego, zapewne i Kafkę. Ale nad rzeszę ich naśladowców i post-freudycznych wymyślicieli snów wynosi go tutaj swoista prostota i nieodwołalność sennego autentyku oraz najściślejsze wwiązanie w plecionkę życia sowieckiego.
Wspomniałem już o kapitalnym portrecie pułkownika Tarasowa. Albo — prokuratora Głobowa (z „Sąd Idzie”) — zamazane wydają się wobec nich sylwetki czekistów pióra wytrawnego bądź co bądź pisarza Iwanowa Razumnika („Tiurmy i Zsyłki”). Znajdziemy u Terca obok bezsprzecznego kiczu — kompozycje jednolite („Lokatorzy”, „Ty i Ja”); wysoką sztukę kontrapunktu — w noweli — najlepszej — „Ty i Ja” itd. itd.
Naturalnie, tego rodzaju przeplatanka mielizn ze wzlotami, kiczu z natchnieniem bywa znamieniem rozpisanego i utalentowanego, ale bądź co bądź amatora, który jeszcze nie terminował w dyscyplinie druku. Bywa — ale nie musi.
Opowiadanie „Grafomani” daje wgląd w te sprawy oraz w zapoznaną stronę egzystencji pisarskiej w ZSSR.
Na wszystkich „spotkaniach” literaci sowieccy oszałamiają zachodnich kolegów milionowymi cyframi nakładów, daczami, Zisami: Periedełkino — ni to edenem Starca z Gór, ni to opactwem Telemu. W zasadzie, wiadomo, członkowie Związku Pisarzy Sowieckich są na utrzymaniu państwa — jak niegdyś w Bizancjum — w dość luźnym związku z ilością i jakością swojej produkcji. Ale na jakie z górą 10.000 (chyba?) członków Związku ilu jest użytkowników nieograniczonego konta w banku? — kilku zapewne. Ilu posiadaczy dacz? — kilkuset? A reszta?
W opowiadaniu „Lokatorzy” zapijaczony literat, naszkicowany z dyskretną i ciepłą intymnością autoportretu prawdziwego czy udanego — zajmuje ubogą żylptoszczad’ we wspólnym mieszkaniu i żyje w zapuszczeniu i gorzkiej samotności. Ciekawszą rzecz rewelują „Grafomani”: rzesze aspirantów do sławy i bajecznych zarobków, obijające progi redakcji i wydawnictw: obwieszeni medalami wysłużeni pułkownicy, „stare kobiety w pince-nez à la Czechow, piszące na tematy hodowli świń, młodzi neofici z lokami à la Puszkin, tworzący pod Jesienina” itd. Niektórzy są pewno utalentowani, a zważywszy redakcyjną selekcję („Czechowa studiujcie! Turgieniewa! Tołstoja, Lwa Nikołajewicza!”) — może i więcej: „Szekspir był też grafomanem... tylko że jemu się powiodło”.
O istnieniu w ZSSR masy grafomanów na ogół się nie słyszy — nie ma tam, bo być nie może, zmarnowanych losów i aspiracji, jak nie ma chybionych prób ze sputnikami. A przecież zjawisko to powszechne, a w Rosji naturalniejsze i zapewne bardziej rozpowszechnione niż gdzie indziej: reklama, czyniona wokół „inżynierów dusz”, zmitologizowała karierę literacką, jak gdzie indziej — filmową, jak we Włoszech np. — kościelną.
Gdzie zatem szukać Abrama Terca: wśród renomowanych luminarzy, chudych literatów, czy „grafomanów”?
Snop światła, zresztą też dwuznaczny, rzuca opowiadanie „W cyrku”. Pierwsze to z sekretnych utworów Terca, napisane w przełomowym roku śmierci Stalina. Historia o wesołym, zadziornym złodzieju-przecherze, jakich wiele w rosyjskiej literaturze, poczynając od XVIII-wiecznego Wańki Kaina; genre, w którym króluje Babel — uprawiany przez Kawierina, Erenburga, nawet pisarza młodzieżowego Gajdara. Z wyjątkiem dwóch przygodnych zdań, przykrych dla patriotycznego ucha, opowiadanie-felieton „W cyrku” mogłoby się ukazać na przykład w „Krokodylu”. Czemu Terc nie skorzystał z legalnych możliwości druku?
Utwór to zdecydowanie konwencjonalny, przecież nie jest to na ogół wadą w ZSSR, raczej na odwrót. Terc nie chciał drukować w ZSSR? W takim razie nie jest owym „grafomanem” szturmującym do wrót gabinetów redaktorskich. A może — jak wielu innych — ze śmiercią Wodza raptownie się zbudził z kataleptycznego — czy oportunistycznego — letargu i zdjęty wstrętem do siebie i świata skazał się na wewnętrzną emigrację? Ale po cóżby autor zjadliwego pamfletu na socrealizm zaczynał swoją szufladową działalność od rzeczy obojętnej, politycznie niewinnej?
Może już był tak pełen obrzydzenia do własnego legalnego pisarstwa, że mu się ręka przestała układać do pisania? Ale jeżeli zdawał sobie sprawę ze słabości tej neo-pierwociny, po co ją przekazał za granicę? Może w minionym swoim życiu literackim pisał w taki właśnie sposób, konwencjonalnie, z sowieckim zadziorem — i odnosił sukcesy? Wystarczyłoby zatem policzyć, kto z renomowanych socrealistów w tym czasie zamilkł? A może i nie zamilkł, może pisze w dalszym ciągu na dwie ręce? Może to sam Kożewnikow?
Żarty na bok. Wydziela się z tej książki dojmujący i zapewne niepodrobiony odór resentymentu, doznanych zawodów, upokorzeń, zawiści — piekła zdeklasowanego inteligenta i najnieszczęśliwszej jego odmiany — literata zmarnowanego czy zawiedzionego. Teksty Terca mogłyby posłużyć za materiał do „Zapisek iz podpolia” dnia dzisiejszego.
Z rozważań naszych wypada zatem świetne plemię ordienonosców, ale stoimy nadal przed alternatywą: literat aktywny (tzn. członek Związku Pisarzy), drukowany — czy debiutant?
Odwróćmy, skoro już o tym mowa, bieg rozumowania.
Rzecz to znana, że niewłaściwie odczytuje się na Zachodzie literaturę sowiecką. Dla przykładu dwie książki. Pierwsza — z okresu względnej swobody (przed r. 1928-9), napisana przez pisarza starszej generacji, zatem przez człowieka zastraszonego, ale jeszcze nie złamanego i nie odmienionego: powieść Weresajewa „Dwie siostry”. Odczytano ją w swoim czasie jako usprawiedliwienie kolektywizacji zachodnich czytelników zmyliły zapewne papierowe monologi komunistów, gdy w istocie jest to tragiczne j’accuse, tylko wypowiedziane głosem cichym, pod surdynką. Nie zwrócono nawet uwagi na szydercze nawiązanie w samym tytule do czechowowskich „Trzech sióstr”.
Druga pozycja jest o wiele ciekawsza: Erenburga „Drugi Dzień Stworzenia”.
Uznano ją współcześnie w ZSSR za przełomową w twórczości wolteriańskiego autora „Julia Jurenity”, który koło tego czasu ostatecznie wybrał wolność w Związku Sowieckim. Schemat, który posłużył już do „Obłomowa”: szlachetny dekadent, nieprzystosowany do życia, relikt konającej klasy i kultury — i ten, który mu zadał cios ostateczny, dynamiczny i konstruktywny bohater pozytywny, żywa hipostaza „wschodzącej klasy”. Robię to wpływologiczne zestawienie, mimo niechęci do takowych, bo wskazuje ono naocznie, jak tandetnie — wobec gonczarowskiego Stolza — nieszczery i papierowy jest pozytywny bohater Erenburga.
Konsekwentny marksista winienby tu pośpieszyć z wyjaśnieniem, że dzieje się tak dlatego, że jego klasa (robotnicza) bynajmniej nie jest — w ZSSR — „wschodzącą”. Erenburg wyposażył nostalgicznie swego młodego dekadenta we wszystkie uroki wysokiego umysłu, wyrafinowanej kultury — ku skazańcowi ciągnie serce pisarza! — mimo to wplątuje go w przygodę „subiektywnie” niechcianej, ale „obiektywnie” nieuniknionej zmowy z nikczemnikiem (Iwan Karamazow i Smierdiakow — sam autor sufleruje nam ten wzór). Z masochizmem kajacego się inteligenta pcha zatem ulubieńca w zbrodniczy sabotaż, spowiedź publiczną i zasłużoną karę (znów Dostojewski); odbiera mu naturalnie wspaniałą dziewczynę i rzuca ją w objęcia młodego proleta, którego przystroił we wszystkie socrealistyczne cnoty. Erenburg nigdy nie był wulgarnym socrealistą, posiada bogatą paletę odcieni, aluzji, półsłówek — jest schematycznie antyschematyczny, jest po prostu funkcjonalny, czyli instrumentalny.
Tej oto — z jednej strony skomplikowanie szczerej, a z drugiej — ambiwalentnie podstępnej i negatywnej apologii budownictwa socjalistycznego Zachód ze swoim brakiem wrażliwości na obce obyczaje, ryty i kultury, nie zrozumiał. Czy zrozumieli cenzorzy partyjni? Zapewne tak, skoro wkrótce wycofano książkę z obiegu. Zresztą, z ostatecznym zapanowaniem marcepanowego sowieckiego „ampiru”, jakże musiała kłuć w oczy — ujawniona przez Erenburga jako odskocznia do „rewolucyjnego patosu budownictwa” — rzeczowa prawda o kosztach pięciolatki: wszy, alkoholizm, zdziczenie, poniewierka mas spędzonych ze swoich siedzib na ziemię nieludzką, fanaberie i samowola moc dzierżących. Faktem jest, że władze, skwitowawszy akces autora, zesłały powieść na indeks, i wydano ją ponownie dopiero w r. 1954, w zbiorowym wydaniu dzieł.
Gdy po długim — daj mu Boże — życiu, smutny ten człowiek, przez swoją nazbyt szpicfinderską inteligencję wciągnięty w tryby piekielnej machiny, gdy Ilja zatem Erenburg stanie przed Stwórcą, będzie mógł wskazać na ten swój utwór: „Ty, Który zgłębiasz serca... przecież już samym tytułem mówiłem ludziom: patrzcie, co oni zrobili ze swoim dniem stworzenia, jak szkaradnie przedrzeźniali Twoje dzieło! Nie moja wina, że ślepi — nie widzieli, głusi — nie słyszeli”.
Ba, byle który Kożewnikow — w ów dies irae, dies ille — będzie mógł wskazać palcem: „tu i tu dałem tyradę anty. Włożyłem ją w usta niegodziwca? Dla niepoznaki. Co miałem robić? Milczeć? — Akmeista Narbut milczał i zginął w łagrze, z partią niezdolnych do pracy zatopiony w jeziorze. Musiałem”.
Istotnie, na pytanie „co miałem robić” istniała tam jeszcze jedna tylko odpowiedź — odpowiedź szekspirowska: umrzeć.
(Mówię to do ucha chełpliwym polskim literatom: aby nie wynosili się nad swoich sowieckich kolegów, w Polsce bowiem nikt „nie musiał”).
***
Zatem — po tej długiej i przyłatanej dygresji wracając do Terca: amator czy znany literat?
Na to, jak i na żadne z licznych pytań, nie dostaliśmy odpowiedzi.
Zresztą, gdyby mogło być inaczej, przedmówca, ze zrozumiałych względów, nie powierzyłby swoich inwestygacji zadrukowanemu papierowi.
„Na co więc te bałamuctwa — zdenerwuje się czytelnik, — skoro do niczego nie prowadzą!” — Czy naprawdę do niczego?
5.
Określiłem Terca jako rzecznika sowieckiej literatury szufladowej, tzn. jako typowy wolny głos z tamtej strony, przy czym typowość nie dotyczy stylu, temperamentu itp., ale najogólniejszej postawy umysłowej i emocjonalnej.
W inteligentnym i bolesnym szkicu „Co to jest realizm socjalistyczny” * Terc daje zwarty na pozór zespół poglądów nie tylko na socrealizm, ale i na doktrynę i praktykę komunizmu. Warto przyjrzeć się im z bliska.
____________________________________________________________________________________
*) Abram Terc. Sąd Idzie, Instytut Literacki, Biblioteka "Kultury" Tom XLVI, Paryż 1959.
____________________________________________________________________________________
Najpierw parę omówień.
Terc jest nie tylko analitykiem szczególnej sytuacji swego kraju, ale i jej wytworem — zaś programowe wykorzenienie w ZSSR wszelkiej kultury semantycznej stawia go poza zasięgiem narzędzi autokontroli oraz techniki poprawek. W poglądach jego, obok bystrych obserwacji i sformułowań, dają o sobie znać liczne i ważkie deformacje środowiskowe. Nieświadomie przejął od ideologów marksizmu nieprecyzyjność i wieloznaczność podstawowych pojęć i założeń, którą tamci uprawiają intencjonalnie, pozwala im ona wyciągać wnioski stosowne do każdorazowej potrzeby i zadań chwili bieżącej, na co wskazywano już niejednokrotnie. Stosuje przeróżne paralogiczne procedery i modele myślowe z bogatego arsenału „oręża ideologicznego” komunistów (bądź progresistów), o czym obszernie — dalej. Przejmuje, albo też biegunowo odwraca znane sowieckie sztampy, jest zaś fatalnością sztampy, że kto się zbliża, zostaje wciągnięty w błędne koło, jak to przytrafiło się polskim literatom w pierwszej połowie 50-tych lat: walcząc z tzw. schematyzmem, wplątywali się w schematyzm swoich antyschematów. Ulega wreszcie silnemu naciskowi emocji na orientację myślową — w jego wypadku są to emocje ambiwalentne, o czym również dalej. Jako literat bywa nadto ofiarą własnych metafor.
Przedmówca, bez pretensji na „besserwisserstwo”, (ale koniec końców, nie wszystko widać lepiej „od wewnątrz”) zajmie się krytycznym rozbiorem poglądów Terca w sposób nużąco małostkowy. Wychodzi bowiem z założenia, że w dobie obecnej nie ma dla obserwatora spraw ludzkich pilniejszego zadania, aniżeli: wnieść trochę światła w półmrok problematyki komunizmu.
Po drugie: niełatwo jest odcyfrować poglądy Terca, zwłaszcza te, które wyraził expressis verbis. Jak wszelki autoironista, umieścił się na styku ironii i „serio”, co nadaje jego własnemu prise de conscience stałą migawkowość (efekt artystycznie opłacalny, ale intelektualnie zdradziecki), a egalitarną z przyrodzenia ironią zamazuje granicę między sobą a „nie-sobą”. Gombrowicz np. jest pozornym ironistą: monstrualna megalomania, nieodłączna zresztą od jego rzeczywistej wielkości, czyni go pisarzem patetycznym.
Sam Terc nie zawsze mógłby ustalić, gdzie szydzi, a gdzie aprobuje, a przyparty do muru przez pedanta, mógłby z dobrą wiarą wykręcić się: „szydziłem”.
Ale dość omówień.
***
Według Terca: cel jest przyczyną sprawczą wszelkich ludzkich poczynań, a wszystkie cele poszczególne podporządkowane są jednemu Celowi generalnemu.
„W historii zdarzają się okresy, kiedy obecność Celu staje się oczywista... Tak powstała cywilizacja chrześcijańska... Następnie epoka indywidualizmu ogłosiła swobodę jednostki i zaczęła ją uwielbiać jako Cel... Obecnie wstąpiliśmy w erę nowego wszechświatowego systemu — celowości socjalistycznej”. („Sąd Idzie”, str. 98).
„Cel — to komunizm, znany w swej młodości pod nazwą socjalizmu”.
„Teleologiczna specyfika marksistowskiego sposobu myślenia zmusza do tego, by wszystkie bez wyjątku pojęcia i rzeczy sprowadzić do Celu, połączyć z Celem, określić przez Cel”. (str. 102).
„Zachodni liberal-indywidualista, albo rosyjski inteligent-sceptyk znajdują się w stosunku do socjalizmu na takiej samej pozycji, jaką zajmował w stosunku do zwyciężającego chrześcijaństwa mądry rzymski patrycjusz. Nazywał on nową wiarę w ukrzyżowanego Boga barbarzyńską. Ale nie czuł się na siłach wysunąć... poważnych argumentów przeciwko istocie chrystusowego ideału”. (str. 99).
„I tak oto wstał przed nami jedyny Cel wszechświata, piękny jak wieczyste życie i zobowiązujący jak śmierć. Rzuciliśmy się ku niemu... pozbywając się po drodze wszystkiego, co mogłoby opóźnić nasz niepowstrzymany bieg... Bez żalu uwalnialiśmy się od miłości bliźniego, od swobody jednostki i innych przesądów dostatecznie już przegniłych i jakże żałosnych w porównaniu z ideałem, który nam się objawił. W imieniu nowej religii oddały życie tysiące wielkich męczenników rewolucji. (str. 102)... Ale nie tylko... naszą krew i ciało oddawaliśmy nowemu Bogu. Przynieśliśmy mu w ofierze nasze śnieżnobiałe dusze i zachlapaliśmy je brudem, zebranym z całego świata. Jak to przyjemnie być dobrym, pić herbatę z konfiturą, hodować kwiaty, miłość, pokorę... Kogo uratowali? — co zmienili w świecie? — ci humanistyczni egoiści... A my nie dla siebie pragnęliśmy zbawienia — dla całej ludzkości... To jeszcze nie komunizm, ale już bardzo blisko do komunizmu. I oto wstajemy, zataczając się ze zmęczenia, i obejmujemy ziemię krwią nalanymi oczami i nie znajdujemy dokoła siebie tego, cośmy spodziewali się znaleźć.
Aby na zawsze znikły więzienia, nabudowaliśmy nowych więzień. Aby padły granice między państwami, otoczyliśmy się chińskim murem. Aby praca stała się w przyszłości odpoczynkiem i przyjemnością, wprowadziliśmy ciężkie roboty. Aby nie polała się więcej ani jedna kropla krwi, zabijaliśmy, zabijaliśmy, zabijaliśmy”. (str. 103).
„Dlaczego śmiejecie się, kanalie? Dlaczego wytykacie... pecyny z krwi, błota, które oblepily nasze marynarki i mundury? Mówicie, że to nie komunizm, żeśmy zboczyli z drogi i znajdujemy się dalej od komunizmu niż na samym początku? Dobrze, a gdzież jest wasze Królestwo Boże?... Gdzie jest swobodna osobowość obiecanego przez was nadczłowieka?
„...Osiągnięcia nigdy nie są identyczne z Celem w jego pierwotnym ujęciu. Środki i wysiłki, zużyte dla osiągnięcia Celu, tak zmieniają jego rzeczywiste oblicze, że już trudno go poznać. Stosy inkwizycyjne pomogły do utrwalenia Ewangelii, ale co po nich z tej Ewangelii zostało? A przecież — i stosy Inkwizycji, i Ewangelia... — wszystko stanowi jedną wielką cywilizację chrześcijańską.
Tak, żyjemy w komunizmie. Jest tak samo podobny do celu naszych dążeń, jak średniowiecze — do Chrystusa, współczesny człowiek Zachodu — do wyzwolonego nadczłowieka... A jednak jakieś podobieństwo istnieje. To podobieństwo tkwi w podporządkowaniu wszystkich naszych działań, myśli i odruchów temu jedynemu Celowi, który, być może, dawno już stał się nic nie znaczącym frazesem, ale nie przestaje wywierać hipnotycznego wpływu i popychać nas naprzód i naprzód — nie wiadomo dokąd. I sztuka, i literatura musiały znaleźć się w trybach tego systemu i przekształcić się, jak przepowiadał Lenin, w „kółko i śrubkę” olbrzymiej państwowej maszyny” ... (str. 104).
Teleologizm (finalizm) sowiecki tak boleśnie opisany przez Terca, wycisnął też piętno na jego własnym myśleniu.
Nie miejsce tu na ogólną krytykę finalistycznego myślenia, bardziej powołani przeprowadzali ją zresztą nie raz*
____________________________________________________________________________________
*) Rzecz jasna, żaden komunista nie przyzna się do teleologii. Wręcz przeciwnie. W obowiązującej w swoim czasie każdego początkującego komunistę książce Bucharina, na wstępie utożsamia się teleologiczne myślenie z idealizmem i odpowiednio potępia. Finalistyczny charakter Doktryny uznała większość jej poważnych krytyków. Jak często w takich kontrowersjach, trzeba tu odróżnić samą wypowiedź od reguł jej stosowania.
____________________________________________________________________________________
Żadna nb. krytyka nie jest go w stanie egzorcyzmować, należy bowiem do najstarszych, imperatywnych nakazów ludzkości i niewiele dba o współczesne — „naukową poprawność”. Tu idzie tylko o to, aby zdemistyfikować pewne sprawy, i tak już w umysłach współczesnych ponad miarę mistyfikowane, i odsiać trafne obserwacje od bałamutnych a szeroko rozpowszechnionych interpretacji oraz błędnych wniosków.
Mistyfikacja Nr 1
Jej postać najpośledniejsza i najbardziej rozpowszechniona: cel piękny, ale realizacja wypaczona. W tej najprostszej redukcji kursuje ona przeważnie w kołach tzw. wstecznictwa.
Inaczej wariant tercowski. Opiera się na tym samym nadużyciu semantycznym, ale ma wysoki polot i wzięcie wśród lewicy, zarówno rozczarowanej, jak i „progresywnej". Wypaczenia (realizacji) dostępują tu rangi fatalnego „prawa historii", nieodłącznego od kondycji ludzkiej. Streśćmy ten wariant w dwu słowach: Środki zastosowane do osiągnięcia Celu (ostatecznego) w przebiegu realizacji przekształcają ów cel w jego przeciwieństwo, i tak a nie inaczej stają się wszystkie wielkie cywilizacje.
U podstaw jest tu słuszna obserwacja, że w toku walki gubi się jej przyczyny i cele i mistyfikuje cele zastępcze. Ale nadużycie semantyczne Terca polega na tym, że w ślad za marksistami, wyrazem „Cel" pokrywa różne i niekiedy kontradykcyjne znaczenia: cel - intencję i cel - ideał, „cel ostateczny" i zadania, programowe zawołania i wektory historyczne (to, co Ruth Benedict nazywa „trendem" cywilizacji); punkt wyjścia i punkt dojścia; cel „na wabia" i praktyczny cel planu strategicznego. Tragiczna tyrada Terca: „Aby na zawsze zniknęły więzienia, nabudowaliśmy nowych więzień" itd. poprawnie wyrażona powinna brzmieć: „Bolszewicy nabudowali nowych więzień, pomimo że obiecali znieść więzienia" itd., z czego wynikałby tylko wniosek o przewrotności bolszewików, albo o tym, że obiektywne warunki zmusiły ich do rezygnacji z celów pierwotnych. Ale w żadnym razie nie wynika z niego uogólnienie tercowskie na temat diabelskiej dialektyki dziejów ludzkich.
Nie jest to spór o słowa. Z błędnego rozumowania Terca wynikają bowiem jego tezy: o nieuchronności w skali światowej zjawiska bolszewizmu, który przyszedł na zmianę cywilizacji zużytych; o dobrym i słusznym (konieczność, dobro, słuszność są w świecie sowieckim po hegeliańsku utożsamione) jego początku i starcie (Rewolucja Październikowa i pierwsze lata porewolucyjne), który musiał ulec degradacji, bo takie jest ogólne prawo historii; wreszcie - teza o młodości nowej sowieckiej cywilizacji, która jak każda inna, musi przejść przez fazę męki, krwi i „błota" (osławione „koszta postępu społecznego"), niemniej jest nowa i twórcza.
Wynika dalej z tej tercowskiej teorii bezradność rozpoznawcza („Cel stał się nic nie znaczącym frazesem, ale nie przestaje... popychać nas naprzód i naprzód - nie wiadomo dokąd"), oraz - mimo licznych westchnień na intencję drugiej rewolucji - podstawowe zwątpienie w możliwość zrealizowania kiedykolwiek jakichkolwiek uniwersalnych aspiracji i ideałów, zatem i socjalistycznych.
Są podstawy do przypuszczenia, że taki jest mniej więcej krąg i kształt myśli „typowego" intelektualisty sowieckiego, gdy uwalnia się z obieży Doktryny. Oficjalnemu „katastroficznemu optyzmizmowi"5, podanemu „wsiem, wsiem, wsiem" do wiary - odpowiada pesymistyczny fatalizm Terców.
Wszystkie powyżej sformułowane tezy są zdaniem przedmówcy, w wysokim stopniu bałamutne. Zamiast odpierać je „punkt po punkcie", autor niniejszego poda swoje własne poglądy na fenomen ZSSR. Oczywiście, w tym miejscu - bardzo luźno, szkicowo, brulionowo, w najogólniejszym zarysie, bez wyczerpujących i rygorystycznych argumentacji.
***
Fundamentalna trudność w rozumieniu zjawisk Bolszemizmu odpada, w niemałym przynajmniej stopniu, skoro się przyjmie założenie, że obiektywnie jego celem-intencją, już we wczesnym okresie, nie była instauracja ideałów socjalizmu, ale stworzenie na gruzach przegniłego caratu państwa plebejskiego, zdobycie i zachowanie władzy i utrzymanie jedności rozpryskującego się centryfugowo Imperium. Zasadniczy rozbrat Lenina z Marksem zaczął się chyba, gdzieś tu właśnie6: Marks mówiąc „proletariat" miał na myśli klasę proletariatu przemysłowego i jego rewolucję, Lenin natomiast jak wiadomo operował - i w warunkach zastanych nie mógł inaczej - masą plebejską, raczej żołniersko-chłopską i jej buntem. Przy tym jest rzeczą obojętną, czy Lenin, Stalin, dziś Chruszczow, wierzyli czy nie wierzyli, że budują socjalizm - przy schizofrenicznej świadomości totalitarnej wiara i niewiara przybiera kontrapunktową migotliwość, wręcz lucyferyczną, wierzy się i nie wierzy równocześnie, poza zasięgiem zasady wyłączonego środka, orwellowski double think zaledwie to ciemne zagadnienie musnął.
[Rzecz inna, że Stalin miał prawo z najlepszą wiarą uważać siebie za inkarnację Mojżesza, który czterdzieści bitek lat wiódł swój naród po „głodnych stepach” do Ziemi Obiecanej, a nie zobaczy jej ani on, ani jego rówieśnicy. Miał i on swoje tablice przykazań, swoje cuda i plagi, i lewitów, i kremlowską górę Tabor, i węża miedzianego, i wielbicieli Baala i Złotego Cielca, i trujące dla nich przepiórki. Znany referat ekonomiczny na XIX zjazd, wymierzony w ferment niecierpliwych, żałujących łatwego chleba i mięsa niewoli egipskiej — musiała już wówczas liczba ich w Partii potężnie wzrosnąć — świadczył, że Stalin był tej analogii mniej lub więcej świadom7. Jego następca odsuwa ingres na Ziemię Obiecaną na lat jak strzelił 20, tym zaś czasem i on, niczym Jozue atakuje ciała niebieskie.]
W rozpatrywaniu zjawisk komunizmu, Doktryny oraz Systemu, autor niniejszego wypracował sobie na własny użytek swoistą metodykę analizy. Mianowicie, każde tu zjawisko rozpatruje w odniesieniu do sześciu odrębnych i różnorako korelacyjnie sprzężonych ze sobą porządków. Oto one, z grubsza sformułowane:
1) Porządek czy plan motywacji: ideologie, „nadbudowa" w języku marksistów, „cel ostateczny" (scholastyczna causa finalis w liberii państwowej) - zatem ideały, programy i „cele na wabia" - stanowiące teren działania Propagitu w najszerszym tego słowa znaczeniu;
2) plan celów (mobile - Triebfeder) - wektorów działania, więc celów realnych, pragmatycznych, o których przywódcy Systemu i kapłani Doktryny nie mówią wcale, przez nieświadomość, albo dla taktyki, względnie mówią w postaci zawoalowanej, w kategorii tzw. celów przejściowych (finis proximus), które mają być tylko środkami do dalszych celów.
3) plan prakseologiczny, dobór środków - mechanizmów modeli, procedur, operacji, wedle i za pomocą których formuje się obywatela, wykorzystując m.in. techniki pawłowowskiej domestykacji. Jako też zdobywa świat wg. przeważnie wypróbowanych od dawna, ale doprowadzonych do perfekcji technik, od konia trojańskiego po jezuickie „odwrócenie intencji".8 Przy tym należy stwierdzić, że przy przyjętych założeniach Doktryna (a w mniejszym stopniu i System) ma, co tam wiele gadać, ograniczoną swobodę wyboru środków;
4) plan zastanej rzeczywistości: uwarunkowanie historyczne, geopolityczne, demograficzne, tradycje, kultura, religia, psychologia narodowa, archetypy instytucjonalne itd.;
5) „trend" społeczny, najogólniejsza kierunkowa czy tendencja społeczeństwa, cywilizacji, epoki - aktualizującego się biegu dziejów, który to „trend" w moim rozumieniu tym się różni od marksistowskiej konieczności dziejowej, że w stawaniu się daje się ustalić tylko dwuznacznie, jak najluźniej, aproksymatywnie, bez konturów, i pozbawiony jest na liniach swego przebiegu sankcji konieczności;
6) wreszcie - rzeczywistość rzeczywista - wypadkowa wszystkich czynników.
Czytelnik zauważy, że pominąłem tu aspekt marksowej „bazy" - ekonomiki. Ale w zjawisku Bolszewizm prymat polityki nad ekonomiką jest tak przytłaczający, że tę ostatnią można zaliczyć prawie bez reszty do mechanizmów realizacji celów politycznych (plan 3-ci).
Z kolei — dla ilustracji — kilka luźno sformułowanych uwag:
Ad 1) Gdy mówię „cele na wabia" nie przypisuję „władcom Kremla" obłudy (tzn. obłudni swoją drogą są!). Fenomen obłudy, wierzenia i niewierzenia jest, jak wspomniałem, w tych szczególnych warunkach schizofrenicznie „migotliwy" i trzeba na to patrzeć z wyższego belwederu.
Ad 2) Na zmianę poprzedniej formuły (państwo plebejskie) - przynajmniej od epoki Stalina, który z genialną konsekwencją i odwagą, ratując System i Imperium, poniósł sztafetę dalej, od miejsca, gdzie Lenin zatrzymał się bezradnie - proponowałbym z kolei inną formułę: Maksymalna koncentracja maksymalnej władzy nad maksymalną ilością ludzi na maksymalnie dużym obszarze. Tłumaczyłaby ona sowieckie Machtpolitik w sprawach międzynarodowych; na wewnątrz - mechanikę Totalnego Terroru (czy też - jak to się dzieje dzisiaj konserwacji jego najgłębiej utrwalonych czy choćby refulowanych odruchów warunkowych, co na Zachodzie nazywają liberalizmem); dalej i dalej - opłakany w skutkach gospodarczych system kołchozów, których uporczywe utrzymywanie najlepiej uwypukla wspomnianą decydującą przewagę polityki nad ekonomiką, czyli - jeden z paradoksów tej filozofii - „nadbudowy" nad „bazą"9 itd., itd.
Można by zarzucić, że powyższa formuła jest za szeroka: obejmuje także nazizm. W rzeczy samej, nie obejdzie się bez pewnych klauzul i dystynkcji. Różnice bowiem są gruntowne, wbrew kursującej w krajach demokracji ludowej opinii, która łączy obydwa systemy wspólną nazwą totalizmu. Po pierwsze, hitleryzm miał naiwne uroszczenia totalitarne, co mu nadawało szczególną upiorność i w końcu doprowadziło do ludobójstwa, gdy bolszewizm jest realnie maksymalistyczny, i daje mu to ogromną przewagę giętkości; po drugie - hitleryzm odpowiadał na impulsy, rewindykacje i mity lokalne, prowincjonalno-szczepowe, gdy bolszewizm miał od początku rozmach globalny; po trzecie - doktryna hitlerowska była prostacka, uboga w distinguo i kazuistyki, wypracowana przez ubogich duchem demagogów, a nadto obwieszczana z chamskim werydyzmem. Oczywiście, są też podobieństwa wcale istotne. Oczywiście, są te podobieństwa wcale istotne. Wystarczy dziś np. czytać przedwojenną pracę Adorna, by zdumieć się, w jakim stopniu the authoritarian personality, odwzorowany na hitlerowcach — szkieletem swoim, nie kształtem widomym — pasuje do typologii „człowieka radzieckiego”. Tamten (hitlerowiec) jest jakby bękarcim pomiotem tego samego ojca. Franz Moor wobec Karola Moora.
Ad 4) Jak ważne to czynniki, można się przekonać czytając wydane temu sto dwadzieścia lat „Listy z Rosji" markiza Custine'a. W przedmowie do niedawnego wydania angielskiego Bedell Smith, amerykański ambasador w ZSSR z czasu wojny, zapewnia, że gdyby był znał Custine'a, z niego by zrzynał swoje raporty dyplomatyczne. Pasjonujący to temat, jedyna w swoim rodzaju symbioza idej importowanego z Zachodu komunizmu z duchem ,,wieczystej Rosji", temat do osobnego studium.
Ad 5) Oszałamiająca kariera bolszewizmu tłumaczy się w niedużym tylko stopniu tym, że marksizm-leninizm-stalinizm daje sprawna metodę rachunku sił społecznych i akcji historycznych oraz instrumenty ich eksploatowania. Rzecz najistotniejsza, że w jakichś najszerszych ramach i wymiarach o najrozleglejszej amplitudzie idzie rzeczywiście z prądem dziejowym, z wspomnianym wyżej „trendem”, przynajmniej tak jak się ów „trend” na bieżąco zarysowuje. „Idzie z prądem” to nie znaczy, że go określa. Może poprawniej byłoby powiedzieć „idzie w prądzie”. Według niżej podpisanego ma to niewiele wspólnego — powtórzmy to — z marksowską koniecznością i prawami historii. Kształt ostatniego trendu, jego mutacje i przyszły kierunek są nieobliczalne w trakcie jego trwania. Określa go zaś obecnie podstawowe determinanty naszej krytycznej (kryzysowej) epoki. Rzeczy to stokrotnie przetrząsane. Ale dla jasności wywodów rzućmy na nie okiem. Zatem:
A. Rewolucja przemysłowa, czynnik demograficzny (miliard w 1843, trzy miliardy obecnie, siedem — koło 2000), galopujący akces do oświaty europejskiej klas i narodów zacofanych i cywilizacyjnie innowierczych itp., itp. rozsadza ustabilizowane formy współżycia społecznego i zmusza do szukania, mniej lub bardziej dedukcyjnie, mniej lub bardziej instynktownie, gwałtownymi skokami wprzód oraz regresami (rewolucyjnie zatem) — nowych form i sposobów organizowania zbiorowości;
B. W miarę komplikowania się struktur społecznych, ekonomicznych, kulturowych — wzrasta wszelkiego rodzaju alienacja, a także, prawem reakcji i kompensaty — próby ich przezwyciężania;
C. W miarę dorobku — promocji ekonomicznej, społecznej i kulturowej upowszechnia się osobowe i ogólne poczucie zmarnowania, wzrasta napięcie rewindykacji, liczba niezadowolonych, żądnych błyskawicznego awansu. Mówiąc najkrócej, jest to niebezpośredniej woda na młynek dyktatur, przy czym komunizm przemawia obecnie raczej do mas na dorobku, do ambitnych, gdy faszyzm w szerszej skali zdobywał swoją klientelę wśród głodnych, bezrobotnych, zdekurażowanych, i stąd też m.in. o wiele bardziej nieludzkie oblicze jego odwetów.
D. Przodownicza rola nauki postępuje przy równoczesnej jej ezoteryzacji, przy specjalistycznym rozdrobnieniu, wzrastającej złożoności, przy coraz większym zaniku oglądowości, przy utracie (wg. Oppenheimera już na zawsze) jedności, jednolitego obrazu świata oraz funkcji kulturotwórczej — przy zasadniczej dehumanizacji. Co z kolei — prawem niezaspokojonych potrzeb i kompensaty — monstrualnie rozszerza marginesy dla racji pseudo-naukowych, dla uproszczonych syntez, dla ksiąg jedynej „biblii”, (np. „Historia WKPb”), która będzie wyjaśnieniem świata i historii, ich teodyceą10 i zarazem drogowskazem. Nieposkromiony jest bowiem głód monistycznego i łatwego (dostępnego dla leninowskiej „kucharki”) rozumienia świata oraz potrzeba moralnego przewodnika.
E. Wzrasta rozdarcie między kruchą, łatwo przechylającą się w stronę dekadansu kulturą elit Zachodu a rozkiełznaną we frenetycznej ekspansji plebejską mass-culture. W ZSSR przezwyciężono (aufgehoben) ową polaryzację w prosty sposób: państwo plebejuszy na dorobku wytworzyło kulturę typowo parweniuszowską (określenie to ze wszystkimi jego znanymi implikacjami tłumaczy np. osobliwe gusta i rytuały w obyczaju, sztuce, dekoracji sowieckiej) — zaś po kręgiem tej parweniuszowskiej kultury stoi wielomilionowa, „ciemna masa”, „niekulturalna”, albo niedokulturalna, nosząca w swoim łonie relikta zanikających kultur — chłopskiej, prawosławnej, eurazyjskiej.
***
Na tym to tle kariera ideologiczno-propagandowa komunizmu wykreśliła się i tłumaczy w sposób względnie naturalny, choć potężnie skomplikowany. Dochodzą tu jeszcze inne cykle uwarunkowań i czynników, już świadomie zaplanowanych a co najmniej kontrolowanych.
Rzecz w tym, że Doktryna Bolszewizmu (marksizm-leninizm-stalinizm), mimo że pretenduje do rangi teorii poznawczej, jest na wskroś i nieprzerwanie doktryną instrumentalną, teorią działania, i sama owa pretensja poznawcza jest jak najbardziej pragmatyczna (poznać świat w tym celu, aby go przerobić) wynika właśnie z najdalej posuniętego instrumentalizmu. (Stwierdzenie to jest oczywiste, niemniej nieustannie się o nim zapomina). Wynikająca z tego stanu sprzeczności marksiści kwitują formułką jedności teorii i praktyki.
Podobnie zresztą kwitują („klajstrują”) quasi-naukowymi pewnikami i postulaty wszelkie inne wewnętrzne sprzeczności logiczne, jakże tam liczne, jako tez przeciwstawne między teorią-propagandą a praktyką-faktami („nabudowaliśmy więzień”), co nota bene świadczy o subtelnym wyczuciu magicznego działania wyrażeń i formuł. (Marksiści często ignorują różnicę między logiczną sprzecznością a przeciwieństwem).
Polscy marksiści, zarówno ortodoksyjni, jak tzw. rewizjoniści nie poznali się (albo udają?) na tej wyżej podwójnej buchalterii Doktryny. Opierając się na kilku zdaniach samego Marksa o podstawowo krytycznym charakterze jego teorii, usiłują przyszyć Doktrynie rygory naukowo-poznawczego, racjonalistycznego myślenia. Ponadto mają za złe Doktrynie sowieckiej, że zignorowała podstawowe egzystencjalne i transcendentalne niepokoje i pytania człowieka. Pierwsze jest nonsensem, drugie — grubą pomyłką. Wynika z tego, że Polacy, z racji cywilizacyjnej przynależności do Zachodu, oglądają się na zachodnie elity intelektualne, które bolszewicy w swoim globalnym rachunku wielkich liczb na ogół lekceważą, a to tym słuszniej, że niemałoważna część owych elit, zmęczona potęgującą się komplikacją zachodniej kultury, a także pod impulsami „poczucia winy”, masochizmu i autodestrukcji, właściwymi zapewne starym elitom (które to schorzenia mówiąc nawiasem freudyzm ujawnił i skodyfikował, ale przez to upowszechnił i ujadowicił) rzuca się na fale najwulgarniejszych uproszczeń i w konsekwencji — szczyt komizmu! — z niesmakiem odwraca się od mędrkujących Polaczków, obnażających wstydliwe miejsce sowieckiego ojca Noego.
A naprawdę Doktryna w istocie nic innego nie robi, tylko furt odpowiada na odwieczne pytania ludzkości! Co więcej, w tym naszym świecie wszelakich zwątpień i wątpliwości daje najprostsze busole nie tylko na „co myśleć”, ale i „co robić?” (To ostatnie „przeklęte pytanie” jest obsesją rosyjskich inteligentów, ileż to razy wystąpiło w tytułach książek).
Trzeba raz na zawsze zrozumieć, że prymitywizm, dyletantyzm, paralogiczność, przestarzałość szczegółowych doktryn (ekonomicznej, estetycznej, filozoficznej itd.) nie mają siły nośnej i atrakcyjności Doktryny generalnej, a najczęściej jej służą.
Wypunktujmy kilka pożytków prymitywizmu:
dla niezadowolonych, których liczba na świecie, jak stwierdziliśmy, musi wzrastać, Doktryna przeprowadza doszczętnie, przemawiając do masowej wyobraźni i racji, krytykę istniejącego stanu rzeczy;
dla dynamicznych i aktywnych, tzn. dla wzrastającej mniejszości „budzących się do życia” jednostek, klas, narodów rewolucyjnych — mobilizuje sprawne i skuteczne do walki im hasła „o”, „za” i „przeciw”;
wzrastającej liczbie ambitnych wskazuje łatwe i szybkie drogi awansu życiowego, narodowego, kulturalnego;
daje Obietnicę spełnienia odwiecznych tęsknot ludzkości: nostalgii raju na ziemi, eldorada, arkadii (vide: arkadyjski charakter socrealizmu), Miasta Doskonałego i Sprawiedliwego;
daje Obietnicę spełnienia odwiecznych aspiracji socjalistycznych: powszechne braterstwo, bezklasowe społeczeństwo, pokój powszechny („lew obok jagnięcia”), zniesienie wyzysku, przymusu, alienacji;
zaspokaja głód poznawczy, elementarną potrzebę rozumienia i wytłumaczenia świata, potrzebę prostego wytrycha do tajemnic bytu oraz do piekielnie powikłanej rzeczywistości bieżącej;
rozpala marzenie o powszechnej sprawiedliwości, prawdzie i glorii, głęboko zakorzenione w ludzie rosyjskim („Kitież gorod”), a osiągane drogą wyrzeczeń i ascezy, ofiarniczość („podwiżniki”);
syci zepchnięte do piwnic duszy głody religijne, potrzebę idolu, ojcowskiej autokracji, uniwersalizmu („jedna trzoda i jeden pasterz... z żelazną laską”: H. Heine z przedmowy do „Lutecji”); potrzebę adoracji, rytuału, spowiedzi, kultu świętych, autorytetu osób oraz instytucji uświęconych charyzmatami.
Nawet uderzająca w sztuce, poezji, architekturze sowieckiej połączenie gigantomanii z miałką treścią zaspokaja zbiorową potrzebę monumentalności, groteski, „hybris”, występującą w pewnych epokach, na pewno — w naszej11.
Odbywa się to paradoksalnie w polu działań postępującej mimo wszystko laicyzacji i racjonalizacji mas (rozgłośny irracjonalizm XX-wieczny jest przywilejem intelektualnych elit Zachodu, co pogłębia wyobcowanie tychże i w konsekwencji skłania etycznie cenniejsze ich elementy do poślubienia, jak napomknąłem — z zamkniętymi oczyma, najbardziej półinteligenckiego racjonalizmu).
Generalizując aforystycznie: Doktryna żywi się głodami, które chrześcijaństwo bądź tłumiło (refulowało) — np. Królestwo Boże na ziemi, prawo talionu, bądź spełniało niedostatecznie, bądź nie potrafi już spełniać w społeczeństwach, gdzie wiara obumiera.
W ten oto sposób w ZSSR spreparowano owo ragout zajączek, które — najprzenikliwszy dotąd ekspert komunizmu — autor „Biesów” uważał za nieziszczalne.
Uproszczenie komunistycznego racjonalizmu datują, mówiąc najkrócej, nie od dzisiaj. Ma swoją genezę dyletancką, popularyzatorską u Engelsa, Feuerbacha, Plechanowa. Skrzyżowało się z bouvard-pecuche’towskimracjonalizmem (przy błyskach genialności, której zresztą nie brakło obu bohaterom Flauberta) — Czernyszewskiego, Pisariewa; z racjonalizmem seminarzystów i popowiczów, „raznoczyńców”. Naturalnie, na Hegla napuścił Lenina arcytrzeźwy Marks, ale trafiło to na kolejny wyłobione w świadomości przez rosyjskich — z pierwszej połowy XIX w. heglistów z drugiej ręki12. Znana metryka intelektualna, podana przez samego Lenina, jak zwykle w tych wypadkach, jest bałamucąca. Stalin-ideolog nadał leninizmowi pragmatycznie konsekwentną na żelazo-beton architektonikę, komunikatywność i operatywność wręcz genialną, a praktyk Chruszczow jest jego wirtuozem-managerem, w zmienionych warunkach. Diabloż zdolni (do wszystkiego) są Rosjanie.
Uproszczoną i prostaczą teorię i takimż przepisami jej użycia manipuluje się z subtelnością wielkiego gracza w szachy, a gra się przy tym poszczególnymi figurami na dwóch szachownicach jednocześnie: inaczej — w obrębie własnego Lebensraumu, inaczej — poza nim. Wiąże się to z osobliwą gnozeologicznie-społeczną sytuacją myśli komunistycznej, którą wiele lat temu zauważył socjaldemokrata Karl Korsch w „Marxismus und Philosophie” (cytuję z drugiej ręki): „jest ona (myśl komunistyczna) równocześnie wyrazem klasy rewolucyjnej na Zachodzie oraz warstwy uprzywilejowanej, więc częściowo konserwatywnej na Wschodzie”. Gdy tam zatem stosuje się główne środki oddziaływania perswazyjne i hipnotyczne, tu działają mechanizmy i techniki sprawowania władzy bezwzględnej, operacje zatem represyjne, i na drugim w istocie mieszczą motywacje, środki propagandy narkotycznej i podniecającej.
Mędrcy zatem, którzy plują z „wysokiego piętra” na chamstwo Doktryny są naiwnymi ofiarami własnych finezji.
***
Za swoją praktyczną sprawność System płaci drogo: m.in. impasem i stagnację swojej teorii, szczególnie zaś filozofii. Niemożliwość jako-tako nowoczesnej myślowo (w sensie sumiennego odpowiadania na quid est) filozofii, wynika z właściwości konstytutywnych Doktryny (kryzys strukturalny), a nie tylko, jak to się często twierdzi, z powodów obowiązujących na zmianę, koniunkturalnych tabu. Wynika mianowicie z pierwotnych sprzeczności wewnętrznych i przeciwieństw. Nietrudno wyrysować drzewo genealogiczne sprzeczności immanentnych Doktrynie. Mówiłem już o sprzeczności między uroszczeniami poznawczymi a instrumentalną „operatywnością”. U podstaw owego drzewa znalazłyby się nadto sprzeczność między wypowiedzią explicite duszącą racjonalistycznych treści a na wskroś fideistycznym charakterem ich postulowania, fideistycznym sposobem użycia oraz klimatem („aureolą”, dosłownie i w znaczeniu stosowanym przez lingwistów).
U schyłku fazy październikowej w Polsce spokojny racjonalista Adam Schaff, w miarodajnych artykułach w „Nowej Kulturze”, upatrywał ratunek dla ideologii, Gwiadę Przewodnią dla Zbłąkanych... w wierze. Wiara i tylko wiara (w Partię) będzie panaceum na wszystkie bolączki ideologiczne, trapiące zderutowanych przez lawinę wypadków wiernych członków partii. Uwierzyć, a wszystko inne będzie wam dane. Naturalnie, tylko że chrystianizm jest programowo, legalnie i od wieków zadomowiony w fideizmie, i w jego granicach utrambował sobie niemałą swobodę ruchu pomiędzy na przykład credo quia absurdum, a scholastycznym racjonalizmem św. Tomasza, w których zadziwiająco wyważona została harmonia między wiarą a rozumem. Czego Doktryna harmonii diamatycznej, gdzie w dodatku jedno kłamie drugiemu, nie osiągnie nie może.
Inna ważna przeszkoda do zaistnienia filozofii Systemu to bezwzględnie i z konieczności tam obowiązujące zaprzeczenie nieprzezwyciężalnego przez antagonizm pomiędzy esencją a egzystencją człowieczą13. Zaś przeczy się temu antagonizmowi, ponieważ wymaga tego programowy optymizm. A optymizm jest imperatywny — bo bez niego nie zdobędzie się władzy nad światem, czyli Celu. („Jak straszną rzeczą być człowiekiem” — dekadenta Słowackiego — i „Człowiek to brzmi dumnie” — Maksyma Gorkiego).
I tak oto od łyczka do stryczka Cel implikuje Doktrynę.
***
Trzeba przyznać, że w swoim rachunku wielkich liczb, System z wielkomocarstwowym zaiste gestem umie inkasować straty. Gdzie las rąbią, tam drzazgi lecą... Tak na przykład, na innym planie, spektakularność (dla otstraski) masakry Budapesztu procentuje jeszcze dzisiaj (Berlin, ptaśie zafascynowanie tiers-monde'u, stan kataleptyczny w demokracjach ludowych), straty natomiast były bagatelne: odpadnięcie garstki „miękkociałych” inteligentów. Dla mas bowiem świata coż znaczy masakra jednego, obcego miasta, gdy może nawet i nie było — kto wie? — dziesięciu sprawiedliwych — wobec obietnicy spełnienia najdroższych im, od wieków hołubionych marzeń!
Poza tym wszystkim — przy okazji warto w tej causerie wspomnieć: Doktryna z zasady nie cofa się przed sprzecznościami wewnętrznymi. Świadoma jest, za Nietzschem („Poza dobrem i złem”)14, że „odmawiając znaczenia fikcjom logicznym, człowiek nie mógłby żyć”. A także, żeby sparafrazować Pascala: Ne peuvent fortifier la justice, on justifie la force.
6.
Mistyfikacja Nr 2
Komuniści doprowadzili do doskonałości sztukę pozornych analogii, przemienną grę absolutyzowania i relatywizacji tych samych pojęć — stosownie do potrzeb i okoliczności, oraz proceder tzw. „fałszywych utożsamień”.
Terc i w tym zakresie jest mimowolnym ich uczniem.
O cywilizacjach, o ich dekadencji oraz ich następstwie powypisywano tomy. Terc pewno czytał popularnego w Rosji Buckle’a, ale chyba nie zna z pierwszej ręki Gibbona, na pewno nie — J.B. Vico, Gobineau, Spenglera. Poglądy Tercy trącą pewną naiwnością, niemniej (oraz „a przeto”) są bardzo rozpowszechnione.
Na marginesie i mimochodem warto wskazać, że istnieją zapewne jakieś wzory stopniowego przekształcania się idei w miarę ich schodzenia „na rynek”. Zaczyna się to przekształcenie gdzieś u fachowych popularyzatorów, przechodzi do „powietrza czasów”, i z tego to powietrza inspirują bystre, ale upraszczające wszystko inteligencje, te mianowicie, które rozumieją wszystko z „dwóch słów” (więc np. literaci). Niezależnie od tego, ale w jakimś współdziałaniu i z dużym opóźnieniem, odbywa się przekształcanie owych idei nałapywanych z „powietrza czasów” na szczeblu szerokich mas — w niemałej mierze właśnie za pośrednictwem tychże literatów, i na tym polu przyuważona przez Stalina doniosłość wpływu ich na życie. Przy czym na mozolnej i ciemnej drodze przekazów i przemian odsiewa się to, co jest masom do czegoś tam potrzebne, coś co wyraża lub wiąże świadomość społeczną. Podkreślam, że nie mówię tu o degradacjach i karykaturach półinteligenckich, ale o postaci, w jakiej idee przyjmują się społecznie. Widzieliśmy to za naszego życia na przykładzie bergsonizmu, relatywizmu, freudyzmu, i oczywiście marksizmu15.
Wróćmy do Terca.
Opiera on swoje rozumowanie na bardzo popularnej skądinąd analogii między przełomem cywilizacji antycznochrześcijańskiej, a obecnym indywidualistyczno-kolektywnym; dalej — rozumuje Terc — jak wszystkie wielkie cywilizacje i ta nowa, kolektywna, komunistyczna musi przejść przez etap ciemnoty, wypaczeń i ofiar. I wyciąga konkluzję, że jak chrystianizm mimo wszystko (Inkwizycji itp.) stworzył cywilizację mimo wszystko chrześcijańską, podobnie komunizm mimo wszystko (stalinizm, socrealizm itd.) jest w trakcie tworzenia nowej cywilizacji, mimo wszystko komunistycznej.
Analogia między początkami chrystianizmu a bieżącym komunizmem jest pozorna, to jest oparta na zbieżnościach i podobieństwach nie decydujących. Ale zanim zajmiemy się tym obszerniej, zwróćmy „drobnoskop” na inną sprawę: na wspomnianą dialektyczną grę absolutyzowania i relatywizacji. Tu sztukmistrzostwo leninistów-stalinistów wyraża się w tym szczególnie, że hipostazują i absolutyzują pewną grupę pojęć (podstawowe pojęcia ontologii diamatu; pojęcie Partii jako hipostazy proletariatu i postępu dziejowego itp.) — inne za to grupy pojęć (jak to: sprawiedliwość społeczna, pokój, wolność, braterstwo itp. — słowem pojęcia, które odpowiadają najdawniejszej inspiracji socjalistycznej) to absolutyzują, to na przemian skrajnie relatywizują. Łaczy się to z rozumowaniem typu „Wszystko — albo nic”. Dla ilustracji: Lenin gdzieś chyba w roku 1919 pisał: „mówią, że u nas nie ma wolności prasy. A czy istnieje ona w świecie kapitalistycznym? Myśmy dali prasę wolność od kapitalistycznej niewoli” (cytuję z pamięci). Wolność jest tu na przemian to absolutyzowana, to relatywizowana. Przykładów o wiele zresztą lepszych — do licha i trochę16. Ileż brutalniej brzmi butada głównego w swoim czasie ultramontanina L. Veuillota: „Domagamy się dla nas wolności prasy, ponieważ wynika to z waszych zasad, a gdy będziemy u władzy, zlikwidujemy wolność prasy, ponieważ wynika to z naszych zasad” — komu niści formułują ostrożniej, delikatniej — gdy trzeba17. Passons.
Jaki z tego pożytek? Absolutyzuje się pojęcia np. wolności, potem stwierdza się, że takiej wolności absolutnej nigdzie nie ma i nie było, i w najgorszym dla Sprawy wypadku woła się, jak Terc: „Dlaczego śmiejecie się kanalie... gdzie jest swobodna osobowość?” itd. W konkluzji za sprawą nadto usłużnego procederu „fałszywego utożsamiania”, stawia się — w najgorszym, powtarzam, razie, tzn. u jeszcze powątpiewających albo już rozczarowanych — etyczny znak równości między chrześcijaństwem na przykład a komunizmem, z tym, że za tym ostatnim stoi nadto Łaska Skuteczna „konieczności historycznej”. Co tam Terc, nie inaczej piszą zblazowani literaci polscy, serdecznie rozczarowani po wojażach na Zachód. Dla dystrakcji czytelnika, przytoczę zasłyszany fakt czy anegdotę o białogwardziście, którzy postanowili wrócić z Francji do ZSSR: tut g... i tam g... tak łuczsze mnie na rodinie pomirat’. Z „fałszywym utożsamieniem” starego białogwardzisty — polemizuje cytat z Sałtykowa-Szczedryna: Wsie oni siekut obywatieliej no pierwyje siekut absolutno.
Nieskończenie zaś piękniej i mądrzej wyraził to Hamlet:
Hamlet: Denmark’s a prison.
Rosenkrantz: Then is the world one.
H.: A godly one, in which there are many confines, wards and dungeons; Denmark being one o’th’worst. — I dalej — wspominałe:
R.: We think not so, my lord.
H.: Why, then ’tis none to you; for there is nothing, either good or bad, but thinking makes it so: to me it is a prison.
To me it is a prison.
***
Zastanówmy się obszerniej nad podobieństwami oraz różnicami cywilizacji chrześcijańskiej a komunistycznej, a następnie — w przewrotnej kolejności — pytaniem, czy w ogóle może być mowa o cywilizacji komunistycznej? tj. czy Doktryna i System jest kulturotwórczy?
A. W odwiecznym podstawowym dla człowieka zagadnieniu cierpienia (mówiąc nawiasem wiadomo, jak uczulone było sumienie inteligencji rosyjskiej na fakt cierpienia — stąd wziął swój wzlot geniusz Tołstoja i Dostojewskiego) Jego Iwan Karamazow odmawia zgody na hosannę, odrzuca przyszłą powszechną szczęśliwość, skoro jest okupiona łzami jednego skrzywdzonego dziecka. Potomkowie Iwana, paradoksalną logiką Istnienią, sprawiają najkrwawsze w dziejach hekatomby w imię domniemanego szczęścia domniemanego Przyszłego Człowieka. Owóż, w tym podstwawowym zagadnieniu Doktryna eksploatuje hedonistyczne ciągoty ludzkości: wynalazła jakoby uniwersalne na wszystkie „bolączki” pharmakon nephentes.
Na odmianę posłuchajmy, co mówi o tym Simone Weil: L’extrême grandeur du christianisme vient de ce qu’il ne recherche pas un remède surnaturel contre la souffrance, mais un usage surnaturel de la souffrance.
A że Byt ludzki nieodłącznie jest od cierpienia i że System, na razie przynajmniej, uwielokrotnił sumę cierpienia na świecie (w przedstawieniu tego tkwi sens „Doktora Żywago”), stawiamy tu znak zapytania nad trwałością na dłuższą metę neo-milenarystycznej Doktryny, w przeciwieństwie do cywilizacji chrześcijańskiej.
B. Celem chrystianizmu jest Chrystus, który jest początkiem, drogą i końcem. „Jezus będzie królem aż do końca świata” (Pascal), Królestwo Jego jest nie z tego świata. — Ideał ted i cel jest tu wyniesiony poza czasem i przebiegiem dziejów, one nie są zatem jego kamieniem probierczym, i jak trwa od 2000 lat, tak trwać może dalej, i dalej jest czy może być twórczy. (Można o tym wątpić, wątpięnie do samego gorzkiego końca jest podstawowym prawem i powołaniem człowieka, ale tutaj trzeba udowodnić, że tak nie jest).
„Jezus będzie królem aż do końca świata, aż do końca świata nie wolno spać”. Walka ze złem odbywa się nieustannie i w każdym, i nie ma w tym Postępu.
Jest i w Doktrynie komunizmu czas czuwania („czujności”) zredukowany do czasu istnienia „otoczenia kapitalistycznego”. Jest i walka ze złem, ale upostaciowana w osobach jednostek i grup społecznych. Mizerne redukcje, ubogie hipostazy! Podobnie zresztą jak mizernym — i kontradykcyjnym w pewnym sensie — odbiciem chrystianizmu jest sama Doktryna. L’absolu ne pouvant être extirpé, il est seulement susceptible de dégradation (Mircea Eliade, „Traité historique des religions”).
Zatem, gdyby nawet, jak mówi Terc, historia cywilizacji chrześcijańskiej była zaprzeczeniem jej ideału i celu, co nie jest całą prawdą, to i to nie podważałoby jej twórczej siły i prawdziwości.
I gdyby nawet, na odmianę, rzeczywistym celem Systemu były, jak twierdzi Terc, idee socjalistyczne, co wcale nie jest prawdą, to i to nie uchroniłoby go od sprawdzianu dziejowego urzeczywistnienia (dziania się) — od normy: po owocach sądzić je — zatem, ze stanowiska tychże ideałów, od moralnego potępienia i moralnej klęski.
I gdyby nawet osądzić System poza kategoriami dobra i zła miarą sprawności, to i to nie wystarczyłoby do przyświadczenia, że jest cywilizacyjnie twórczy. Tutaj trzeba udowodnić, że jest. A tyle dowodów, że nie jest.
C. Wartości ideałów i zaleceń chrześcijaństwa są nieograniczające rozszerzające, komunizmowi — zawężające.
Gdy tam — miłość bliźniego, miłosierdzie, wzięcie odpuszczenie sobie grzechów, pokój ludzi dobrej woli — tu: trybalna w swoich korzeniach, eksterminacyjna wrogość względem out-group; egzaltacja potęgi; odwet społeczny, polityczny; walka wszędzie, we wszystkim, wszędzie („Bijmy się o lepsy zbiór pomidorów” — z gazet przedodwilżowych. Passons). Tam — wolna wola, osobowość jako cel sam w sobie, łaska uświęcająca, królestwo nie z tego świata. Tu — wola z zewnątrz najściślej zdeterminowana, manicheistyczna kategoryzacja jednostek i grup przez wzgardę na wybiórczo określone cechy, jednostka — instrument, miraże „lepszego Jutra”.
L’incarnation du christianisme implique une solution harmonieuse du problème des relations entre individu et collectivité. Harmonie au sens pythagorien: juste équilibre des contraires. (Simone Weil „Attente de Dieu”) — w przeciwieństwie do hegeliańsko-marksistowskiej harmonii nieograniczenia antytytetycznego łańcucha.
Warto tu jeszcze wtrącić: rozpowszechniony jest pogląd, że słownik i sady wartościujące komunistów należy odczytywać antynomicznie. Np. ustrój równości jako reżim przywileju (orwellowski „więcej równy”), dobro — jako zło, wolność — niewola. Niewątpliwa wulgaryzacja. Niecywilny komunista przez słowo „wolność” rzeczywiście oznacza wolność — przy tym jako wartość z kręgu najważniejszych, tylko że pojętą (przy skromniutkim reservatio mentalis) jako „uświadomioną konieczność”. — Zaś Simone Weil: „Nieskończony dystans dzieli dobro od konieczności”.
D. Wielka kariera chrześcijaństwa zaczęła się równocześnie od garstki wyznawców i jak ogień objęła masy poniżonych i upośledzonych. „Religia niewolników” (ale nie spartakusów) zdobywała masy barbarzyńskich zdobywców, ale na ogół, „w ostatnim rachunku” pacyfikowała zdobywcze ich impulsy. A oni wierzyli w nią bezinteresownie (wbrew własnym interesom) i totalnie.
Komunizm w Rosji, jak wiadomo, wypłynął na fali zbuntowanych, a głęboko od stuleci poniżonych i jakże upośledzonych mas. Atoli, świadom, że łatwiej wsiąść na tygrysa niż zsiąść z niego, zmuszony był na mocy rozpętanego piekielnego kto kawo, (a nie przez sadyzm autokraty i jego wulgarne żądze władzy) likwidować własnych wyznawców i sprzymierzeńców, po kolei — anarchistów, lewych eserów, kronsztackich marynarzy, bohaterów partyzantów wojny domowej, najszersze masy chłopskie aż po podkułaczników — biedniaków (o tym wszystkim Chruszczow na XX Zjeździe nie mówił) — wreszcie kominternowców z ducha i formacji (m.in. przywódcy KPP), „starych bolszewików” oraz dalsze ofiary wielkich hekatomb. Zaś doły społeczne jak były, tak znów są w oka mgnieniu stałym „obiektem historii”, odwiecznie rosyjskim „wielkim niemową”.
Komunizm uwielokrotnił i zorganizował zdobywcze impulsy stepowych gromad — poetyckim instynktem wyczuł to i egzaltował Aleksander Błok w „Skifach” („Skify z rozkoszy, żądnymi oczami”), w „Dwunastu”, wczesniej w „Wiest’ o żygajuszczom Christie”18. Impulsy te bez przerwy są pielęgnowane i to przeszywają en filigrane, to utwierdza się jawne w poczynaniach Systemu.
Jak mało natomiast zdobywcze były inspiracje chrześcijańskie, świadczą chociażby naiwne losy wypraw krzyżowych. Chyba, że przez „zdobywczość” będzie się rozumiało prozelityzm. Dla jaskrawszego uświadomienia sobie różnic, wyobraźmy sobie np. z całym ryzykiem „gdybowania”, że Tyberiusz uwierzył, po czym — rozwalił apostołów, zbudował Kościół na gwardii pretoriańskiej, w imię wiary a nie Imperium „wyzwalał” wszystko dokoła, trzymał masy wiernych w postrachu, kontrolował doktrynę, ideologię, sztukę itp. Albo dla odmiany, że Konstantyn przyjął mitraizm i totalnym terrorem narzucił go masom. Nie byłoby w tym przypadku chrześcijaństwa (względnie mitraizmu), ani cywilizacji chrześcijańskiej, ani cywilizacji w ogóle.
.
E. Z tym często cytowanym przełomem cywilizacji antyczno-chrześcijańskiej i ciemnotą protochrystianizmu sprawa na pewno nie jest tak prosta, jak to się wydaje czytelnikom popularnych broszur. Rzeczy to już w historiografii szeroko znane, poprzestanę tu na parę tylko uwagach.
Bezsprzecznie, zmianie cywilizacji towarzyszyły stulecia wandalizmu i ciemnoty, ale w jakiej mierze wynikało to z nowej wiary i cywilizacji, w jakiej z przedchrześcijańskiego barbarzyństwa nawróconych mas, a w jakiej wreszcie było ich wypadkową? — na to autor niniejszego nie jest władny (kompetentny) odpowiedzieć. (Czy w ogóle mogę tu być jakieś rygorystyczne odpowiedzi? Historykozof podobny jest do fantasty, który w ślepej choć jako tam uwarunkowanej grze chmur usiłuje zobaczyć kształty ludzkie: bitwy, sceny arkadyjskie itp.).
Mimo wszystko (wandalizmu, obskurancji) wczesne chrześcijaństwo było równocześnie katalizatorem stopienia dwóch wielkich grup kulturowych, wschodnio-judejskiej i grecko-rzymskiej. Mimo wszystko, było też — rzeczy to znane — ich kontynuacją.
Z przełomem cywilizacji doby obecnej i nieuniknionym przy tym powszechnym kultury upadkiem (ale jakoby nie zmierzchem jej w ogóle, — owszem, przedświtem nowej) wiąże się od lat marzenia i uroszczenia wielu lewicowych intelektualistów: odegrania na terenie komunistycznego Imperium roli Greków w Rzymie, lub hellenistów wczesnego chrześcijaństwa19. Boecjusza przy Teodoryku. Złudne uroszczenia. Zresztą opisał to Miłosz — piórem wielkiego naturalisty — w „Tygrysie” („Rodzinna Europa”). Ów Tygrys to także — np. pisarze z dawnej „Kuźnicy”? może i Sartre, może i Brecht? może skądinąd — paxowcy? — być może niejeden uczony z Polskiej i Rosyjskiej Akademii? Płonne marzenia, skazane na klęskę. Stokrotnie widziało się, że w Systemie nie ma miejsca na „hellenistów”, a i nie ma ich potrzeba — nieuchronny bieg jego dziejów wiedzie ku zupełnie innym światom.
F. Inkwizycja, którą Terc umieścił w ognisko swojego pamfletu. Ba, nie tylko Inkwizycja, i nie tylko masakra Albigensów, karzący bowiem miecz Kościoła wzniósł się wiele wieków wcześniej, już za Teodozjusza, czyli — zaraz po dojściu do władzy, a spora część sięgnęła aż po próg nowożytnych czasów. Jeżeli nawet skreślić z rachunku to, co było cesarskie, lub wyszło z demoralizacji, wypływające z faktu dzierżenia władzy, zostaje jeszcze cezaryzm samych papieży wieku XII, XIII. Zostaje jeszcze typ! Odpowiedzialność historyczna Kościoła za te zbrodnie (co wiemy, a dla nas co gorzej — za przerośnięte i mnogie obmierzłości społeczeństw chrześcijańskich) jest bezsprzeczna, i żaden chrześcijanin zapierać się jej nie może (nie powinien).
Ale (o ile godziwie tu jest wyrzec słówko „ale”) ale primo nie podważają one założeń i nie gaszą blasku samej doktryny chrześcijańskiej, bo ona jest z istoty swojej, z ducha i litery transcendentalna względem dziejów (p. punkt A.). Zbrodnie Inkwizycji nie były zawarte implicitie w samej doktrynie i nie wynikały bynajmniej z zastosowania w praktyce jej założeń i podstawowych dyrektyw — najlepszy dowód, że chrześcijaństwo od stuleci dobrze się bez nich obchodzi, mimo „wrogiego otoczenia” zdobywa prozelitów bez środków przymusu i korupcji, czasem — odwrotnie. Natomiast w Systemie, tj. w obrębie jego panowania! (Nota bene, przy bardzo wielkim złagodzeniu w samym ZSSR, polityczne siły, warunkujące terror, wynajdują sobie od czasu do czasu derywacje, i w tym sensie Budapeszt spełnił także funkcję kataplazmy). Secundo, historia Kościoła nie jest historią chrześcijaństwa, tym mniej — historią cywilizacji chrześcijańskiej, nie dlatego, że istnieją inne poza katolicyzmem obrządki, ale że idee cywilizacji chrześcijańskiej owocowały wśród społeczeństw extra muros Kościoła — w ogromnym urozmaiceniu i pięknej bujności, o czym dalej. W dodatku Kościół przystosowywał w rozległej skali rytu, obyczaje, mentalność, instytucje nawet, do kultur i psychologii poszczególnych narodów (np. odmienne losy tejże Inkwizycji w różnych krajach), wiele asymilował, często poddawał się, by opanować — znane to rzeczy. Był rzeczywiście chrześcijański w treści i narodowy w formie.
Utożsamianie Inkwizycji z katolicyzmem, a jak u Terca z chrześcijaństwem, ma w naszych czasach swój prototyp: to „Wielki Inkwizytor” Dostojewskiego. Przypomnijmy genialną jego wizję w paru niedołężnych kreskach: w Sewilli płoną stosy Inkwizycji, Wielki Inkwizytor wytacza proces sam na sam w celi więziennej pojmanemu Jezusowi, który przyjął przyjść do swojej udręczonej trzody. Inkwizytor nakazuje Mu odejść, by nie burzył heroicznego dzieła Kościoła rzymsko-katolickiego: naprawy krzywd śmiertelnej, zamierzonej przez Jezusa przeciw ludzkości. Albowiem człowiek nie zniesie: wolności, którą mu Syn Człowieczy przyniósł. Kościół z miłości do człowieka odebrał kreaturze ludzkiej niepotrzebną i feralną dla niej wolność, a dał jej w zamian to, czego gromada ludzka łaknie najwięcej i potrzebuje, a co książęta tego świata daremnie ofiarowali był Jezusowi: chleba, władzy i cudów...
Zaślepiony nienawiścią do katolicyzmu, rozdzierany odgłębnym wątpliwościom, tym żarliwiej prze to prawosławny — prawosławny z racji politycznych (p. pracę o nim W. Lednickiego* Fiodor Dostojewski dał formułę, która pasuje — do komunizmu, oczywiście w najbardziej uwznioślonej projekcji, w jakiej go można przedstawić. Sam Dostojewski zresztą, w „Dzienniku Pisarza”, tu i ówdzie skojarzył wstrętny mu katolicyzm z równie obrzydłym socjalizmem, a przewidując proroczo komunistyczne urzeczywistnienie we Francji, widział je urzeczywistnione we Francji — przez prawosławną Ruś. Takie były pomyłki wieszczów.
____________________________________________________________________________________
*) Tezę Lednickiego wpisałbym w ograniczony wycinek ogromnego zjawiska „Dostojewski”20
____________________________________________________________________________________
Ta metafora-równanie (Gleichnis) przyświecała Jerzemu Andrzejewskiemu („Ciemności kryją ziemię”), ale zepsuł rzecz sentymentalizmem, przeczuł ciężar intelektualny zagadnienia na erosowy stosunek ucznia-mistrza, tutaj kompletnie nierewelacyjny. Nie zignorował przy tym (co w pewnych warunkach wolno pisarzowi), ale po prostu nie zauważył zasadniczych różnic między stalinizmem kościelnym a tymże tout court. Na przykład (mówię to też do słuchu Tercowi): w zasadzie Inkwizycja likwidowała heretyków (głównie w Hiszpanii i w Niemczech rozszerzyła swoje dobrodziejstwa na Żydów, czarownice itd.), kat, a najczęściej i ofiara wierzyli integralnie, ślepo w słuszność represji, zaś ogromne masy wierzących żyły poza zasięgiem terroru i ochoczo przyświadczały widowiskom represyjnym. Zestawmy to z Totalnym Terrorem Systemu, z jego powszechnością — „grozą i drżeniem” wszystkich, włącznie z katami, a z równania niewiele co zostanie. To tak, jakby działalność represyjną Systemu ograniczyć do starych bolszewików, jak to zresztą uczynił był konsekwentnie Chruszczow, — albo sytuację Polaków wiadomego czasu — do tzw. „tragedii komunistów”.
Zwraca się uwagę na inne analogie i podobieństwa między obu kościołami: zatem na zasadę bezwzględnego posłuszeństwa oraz hierarchiczną organizację. Ale w Systemie jedno i drugie wywodzi się bynajmniej nie z inspiracji chrześcijańskiej, czy prainspiracji wspólnej, ale — o czym już nie raz pisano — z dobrego przemyślenia podstawowej struktury wojska, każdego wojska, wszystkich czasów.
G. Wciąż w kwestii przełomu cywilizacji: Malraux trafnie zwrócił uwagę, że nieudolność, ubóstwo formy pierwszych artystów chrześcijaństwa nie wynikało z nieumiejętności (nie brak było — wokoło i na zawołanie — świetnych jeszcze wirtuozów wielkiej tradycji antycznej), — ale z najostrzejszego skrętu dążeń i zainteresowań, z przerzutu ogniska życia duchowego na rewelacyjnie nowoodkryte tereny. Wtedy to opanowane już środki techniczne okazują się nieprzydatne i zaczyna się piękna praca wypracowywania nowej formy. Wystarczy obejrzeć np. zbiór portretów z Fajum w Sztokholmie, aby wśród paru dziesiątków stereotypowych, banalnych stanąć, w zdumieniu i olśnieniu, przed parą dziełami anonimowych geniuszy, przecież tak samo stereotypowymi, przecież — jakże nieporadnymi, jakże mizernymi w zestawieniu np. z freskami pompejańskimi. Wystarczy zobaczyć złe zachowane freski np. w Santa Maria Antiqua, aby być wstrząśniętym nieosiągalną ich czystością i wzniosłością.
Żebyż to sztuka, literatura, produkty duchowe sowieckie były tylko ubogie, żeby — tylko prymitywne21. Najbardziej przygnębia ich miałkość, trywialność, ich pełzająca imitatorstwo. Ta literatura „najbardziej nowatorska” przepuszcza przez swoje nowe zainteresowania — włącznie tematyczne, na nie-nowe (p. P. Hamp, nasz Gruszecki) tereny, naprawdę po nowemu tylko orientując je wedle dyrektyw wydziału kultury przy KC WKPb; plastyka zaimitowała miernych XIX-wiecznych pieredwiżników, architektura — monstrualne oszpecenia rosyjski ampir. Rzeczy to znane. Passons.
Tam, u świtu cywilizacji chrześcijańskiej — jaka rozmaitość interpretacji uchwalonych przez Synody dogmatów, jakie spory frakcyjne w obrębie doktryny, nawet w okresie stalinowskim Kościoła i pomimo programowej nietolerancji — wszelakich nominalistów, realistów, konceptualistów, triteistów; albo tutiorystów, probabiliorystów, probabilistów — polecam te ostatnie dystynkcje uwadze kaznodziejów partyjnych. Jaka rozpiętość inspiracji duchowej między św. Teresą z Ávili a św. Tomaszem, św. Franciszkiem a nieomal równoczesnym Bernardem z Clairvaux. Jaka przepaść oddziela postawy życiowe np. między „Naśladowaniem Chrystusa” a nieomal równoczesną kroniką Froissarta, z jej gobelinowym obrazem średniowiecznego dolce vita; między amour courtois a kultem Madonny (p. genialny „Rycerz Ubogi” Puszkina), między klasztorami przeróżnej inspiracji, pustelniami itd. W obrębie jednej totalitarnej w on czas doktryny i jednego programowo fanatycznego systemu. Jaka fantastyczna zaistniała rozmaitość w zestawieniu ze stepową monotonią i jedyną totalną sztampą życia codziennego i duchowego — od Kamczatki do Szprewy.
Naturalnie, wsie siekut obywatielej. No pierwiej siekut absolutno.
To me it is a prison.
Tak więc starałem się wykazać niewłaściwość ustalania jakichkolwiek powinowactw serio między chrześcijaństwem a komunizmem, a szczególnie ich mocy kulturotwórczych.
W toku wywodów, w sposób co prawda pośredni, odpowiedziałem też na podstawowe pytanie, czy w ogóle mamy do czynienia z początkiem nowej cywilizacji, komunistycznej? W materii tej dorzucę jeszcze jeden krąg argumentów — nieco poniżej. W tym miejscu muszę jednak stwierdzić, z niemałym zakłopotaniem, że pragnąc dać możliwie bezstronną konfrontację obu światów, w zapale polemiki wykierowałem się mimochodem w stronę nieomalże apologii jednego z nich. A przecież — z natury, formacji i wewnętrznego przeświadczenia, niech mi czytelnik daruje to zbyt osobiste wyznanie — mam nieprzepartą niechęć do wszelkich w ogóle kościołów i dogmatów. Coś tu zatem nie jest w porządku, ale co? Marksista z uśmiechem wszechwiedzy pospieszy z wyjaśnieniem. Znam je, to wyjaśnienie i nie przyjmuję.
Może jednak częściowo uciekałem się, niechcący, do wypróbowanej przez komunizm metody porównania optymopejoratywnych (np. sytuacji kalabryjskiego wyrobnika z kołchoźnikiem — „milionerem”)?
Może — z innej beczki — lat czterdzieści to zaledwie dzień w Historii! i możemy wszyscy pocieszać się wizją kabalistycznego gilgul hametin: że cała nasze — po wiekach — przeczołga się pod ziemią, pod mnogimi warstwami mierzwy ludzkiej — do Ziemi Obiecanej?
Mówiłem o niezaprzeczalnej miałkości i trywialności sowieckich produktów duchowych: literatury, sztuki, stylu życia. Później postaram się wykazać, że inaczej być nie może — przy tej Doktrynie, przy tym Systemie.
Mówiłem o impasie i stagnacji dyscyplin humanistycznych. Biorąc rzecz głębiej, Doktryna a za nią System (którego mówiąc pleonastycznie jest nieodłącznym kręgosłupem, wszystko się w nim przedziwnie ze sobą splata, jedyna to zresztą — w matematycznym tego słowa znaczeniu — jego uroda) Doktryna zatem nie ma możliwości ewolucji! — i to jest prawdziwym nieszczęściem nie tylko jej własnym, ale świata. A gdy ewoluuje, to wbrew sobie, za cenę pryncypialnych ustępstw i kompromisów, mniej lub więcej maskowanych przez kazuistykę, kosztem samozaparcia i pod presją musów praktycznych (np. w fizyce teoretycznej). Zarazę wnosi to w mury Doktryny! a nie są to już kontrolowane i manipulowane sprzeczności logiczne, ani z łatwością tłumione wpływy „obcej ideologii”, ale istotne zaprzaństwa, narzucone przez mus życia. Idźmy dalej.
Wstąpmy na chwilę do środka, przypatrzmy się np. funkcjonowaniu diamatu. Na przykład, „prawo negacji negacji”? Zwrócono już na ten problem nie raz uwagę. Z grubszą mową: trzeba — albo za sowieckimi ideologami zadekretować, że to uniwersalne, kosmo-socjo-epistemologiczne „prawo” przestało raptem działać w latach 1917, a najpóźniej — z momentem zbudowania socjalizmu, gdzieś w trzydziestych, względnie pięćdziesiątych latach b. st., po miliardach lat rządzenia się w kosmosie i w „prehistorii ludzkości” — co jest jawnym „majaczeniem kurzej duszyczki”. Albo — wypadać przewidzieć drugą Rewolucję, którą też i przewidują i do której do izstuplenia tęsknią Terc oraz — nie od dziś — myślący odłam sowieckiej młodzieży.
Umyślnie przedstawiłem dylemat w wulgarnej postaci, znam niektóre finesy na ten temat sowieckich heglistów, ale każdy krok tutaj wikła diamat coraz beznadziejniej. Najrozsądniej tedy „poprzestać na tym, co Stalin poucza w IV rozdziale Historii WKPb. I kwita” — jak mawiano w Związku Literatów Polskich.
Obracamy się ciągle w kręgu humanistyki, bez której ostatecznie człowiek na Rusi żyć może. A sputniki, a fantastyczny w istocie rozkwit technik i tylu nauk ścisłych? Zawrotne bezsprzecznie tempo rozwoju nauki sowieckiej i jej wzrastająca waga w świecie?
Otóż — wypada tu poczynić rozróżnienie między organizacją nauki, która w istocie w tym stopniu, w takim tempie i w takiej sprawności, w takiej jakości — mogła być jedyną przy tym Systemie — a samą merytoryczną treścią owych nauk, przeważnie oraz w części swojej najbardziej twórczej przejętą od Zachodu i z rosyjskim supertalentem asymilowanej. Po drugie, owe twórcze pryncypia i nasiona, a nawet całe dyscypliny były dotąd przejęte na ogół wbrew fundamentalnym założeniom Doktryny. Dla przykładu: podstawowe pojęcia i twierdzenia teorii względności, zasada nieoznaczoności itp.; logistyka, cybernetyka, socjologia naukowa, które to teorie, metody i dyscypliny rygorysta Stalin zsyłał na Sybir* względnie tolerował wyłącznie w nielicznych zaułkach (Kapica), oraz u lokatorów Łubianki (inżynierowie z „procesu Partii Przemysłowej”, którzy pracowali naukowo w swoich złotych klatkach).
____________________________________________________________________________________
*) Pieriechwat – Zalichwatskij, Archistraticz Stratiłatowicz, major. Wjechał w Głupow na białom konie, sżog gimnazuj I uprazdnił nauki (Sałtykow-Szczedryn).
____________________________________________________________________________________
Publicyści zachodni za I. Deutscherem („ZSRR po Stalinie”) dopatrują się rękojmi stopniowej liberalizacji i w ogóle dobroczynnej ewolucji Systemu — w upowszechnieniu oświaty. Nie wdają się w analizę, jaką ta oświata jest (kako wierujesz), i pozapominali najświeższych lekcji historii: np. względnie wysokiego poziomu oświaty mas niemieckich za hitleryzmu. Anachroniczne to i uporczywe złudzenia z czasów siècle des lumières.
***
Nie mówił się dotąd o aspekcie ekonomicznym. Dla pełni obrazu — dwa słowa.
Płonne są obawy zachodnich ekonomistów, że w konkurencji „współzycia pokojowego” System może wreszcie, tym razem, „dogonić i prześcignąć”. Istnieje tam fatalny próg sprawności produkcji cywilnej, a nadto stopy życiowej (konsumpcji) najszerszych mas, do którego jest już niepokojąco blisko. (Oszałamiający rozpęd techniki może go odsunąć, ale nie za daleko). Jakieś mówiąc przenośnie, marginal value ogólnej ekonomiki sowieckiej, po którego przekroczeniu grozi paraliż gospodarczy i (albo) śmierć polityczna.
Nie będę tu nawiązywał przy zahamowaniach i śmiertelnej ciężkości (pesanteur) aparatu państwowego (kto nie przystaje co najmniej na istotny sens tego terminu, z tym nie ma rozmowy). Powodują one chroniczną niesprawność produkcji niepreferencyjnej, współistnienie o między ZSSR — A, B... X, Y, Z: obok bliższych kombinatów dawna niszcząca Rassija (A. Błok), obok sputników — brakoróbstwo zapałczane itd. itd. Znane to rzeczy. Cena to m.in. imponującej, monstrualnie skoncentrowanej polityki preferencji gospodarczych. Słowem, istny „kaftan Triszki” z bajki Kryłowa, daje się tylko łatać, mimo postępu techniki i technologii, mimo czystek, reorganizacji, mimo wzrostu ogólnej ilości wytwarzanych dóbr, w lepszym czy gorszym gatunku.
Ale tu wtrąca się czynnik o ileż ważniejszy: polityczny! System zastąpił tradycyjne bodźce naturalne ludzkiej działalności — poza najelementarniejszymi, niewiele co ponad biologicznymi (dobrze są najeść, jakoś po ludzku mieszkać itd.) — bodźcami sztucznymi, administracyjno-politycznymi i społecznymi (awans). Ale te wieloklawiszowo grają elementarne bodźce (nie tylko ze względów gospodarczych), muszą być za wszelką cenę utrzymane, i to, niestety, na optymalnie niskim poziomie i w optymalnie masowej skali.
Małe omówienie: stalinizm mógł funkcjonować wyłącznie przy głodowej sytuacji mas. Chruszczowizm natomiast tzn. osłabienie i degradacja mocy i presji politycznej, nieuniknione już u schyłku życia Stalina, (ale o tym kiedy indziej) wymaga jakiegoś współdziałania mas, jakiegoś minimum ochoczości (nie koniecznie konsensu), a co za tym idzie jakiegoś stopnia podniesienia ich stopy życiowej.
Można doskonale rządzić na sposób sowiecki przy powszechnej dziesięciolatce i masowej politechnizacji — ba, nawet przy łatwiejszym, doświadczeniu polskie wykazało, że najmniej wierząca (przecież oświeceni) warstwa ludności jest inteligencja zawodowa. Można doskonale rządzić po sowiecku przy tamtejszej formie demokratyzacji — przy dopuszczeniu coraz większej liczby ludzi do udziału w lokalnej administracji: wobec ścisłej hierarchizacji władzy, nie grozi to żadnym niebezpieczeństwem, na odwrót, odświeża krew, daje świeży dopływ, stosowany dór i — jak w systemie zwierciadeł, pozornie uwielokrotnia i tak już szybką szybkość krążenia elit, przynętę zatem awansu, dla ustroju niezmiernie ważną.
Nierówność jest bazą funkcjonowania Systemu. Nierówność brutalna, elementarna, z optymalnie niskiej podstawy i do optymalnie wysokiego regulowanego pułapu. Nierówność spartańska. Uprzywilejowani i uboga, poniewierana masa. Tyle że w sowieckim systemie kastowym przejście a raczej przeskok z jednej do drugiej, jest na wszelki sposób ułatwiany.
Wystarczy np. szczególna gorliwość i frenezja (aktywność) polityczna czy policyjno-polityczna, albo i same wyjątkowe zdolności profesjonalne, widoczna energia, pracowitość. Wytwarza to quasi naturalny dobór jednostek energicznych, obrotnych i raczej pozbawionych skrupułów w dążeniu do kariery (ale i tu jest limit: nadmiar energii zwiększa ryzyko upadku).
System daje zatem najłatwiej możliwości awansu jednostek i to w coraz większej liczbie. Ale pod warunkiem! Pod warunkiem, że jednostki te są ogólnie masą nieuprzywilejowanych, na optymalnie niskim poziomie egzystencji. Coś w rodzaju Totolotka. To był sens walki Stalina z proto-socjalistyczną urawniłowką.
Nie jest z tym w żadnej sprzeczności fakt, że elitom wiedzie się coraz lepiej. Na odwrót. Beneficjenci tych elit wiedzą, czemu to zawdzięczają swoje wyniesienie i jak łatwo jest upaść, a ciągle mają przed oczyma (przed nimi się tego nie ukrywa, przeciwnie — był to między innymi poboczny motyw wysyłania pisarzy w teren), jak nisko, jak bardzo nisko się pada, niskość zatem tego ruchomego dna musi być dostatecznie niska. Ta wiedza utrzymuje ich niegorzej w ryzach, jak groźby policyjne, jak to wykazało doświadczenie literatów polskich, dla których te groźby były na ogół nieduże, nawet w okresie B i W. Przy tym oni sami, uprzywilejowani, są słupem (namydlonym) z kiełbasą dla ogromu mas, patrzącego z głębokiego dołu. Tu wtrącę osobiste wyznanie autora tych słów: rozczarowany go do końca (jako socjalistę od urodzenia nieomal) nie tyle więzienia, a było ich niemało i to jakich! — ale nad wszystko upośledzenie i poniewierce, upośledzeniu i nędzy najszerszych mas pracujących. Zastrzegam się, było to za Stalina, odtąd bezsprzecznie zmieniło się bardzo wiele, stało łuczsze żyt’, na pewno mnogo łuczsze, ale podstawowa mechanika musiała pozostać, bowiem bez niej System by się rozwalił.
Wyobraźmy sobie bowiem sowieckie welfare state, z powszechnym posiadaniem domków rodzinnych, czy pełnych mieszkań z bezpieczeństwem osobistym sans peur et sans reproche, z rzeczywistym zabezpieczeniem na starość itd., z łatwością, dostępnością, obfitością i ciągłością masowej konsumpcji. Wtedy znów wyłoni się groźne widmo Kto kawo, które ongi Stalina zmusiło do hekatomb kolektywizacji, do wygłodzenia na śmierć Ukrainy i tylu innych ofiar! A kto w dodatku jeszcze zna komercjalne ciągoty sowieckich ludzi, chyba dorównujące lewantyńskim, ich głód posiadania, byle czego, byle więcej... Dobrobyt, jak wiadomo, było już naszym ojcom, demoralizuje.
Jest jeszcze inny aspekt sprawy. Dobrobyt wybija kielich agresywności, postawienia wszystkiego na jedną kartę, chętki do wojaczki, bojowości (bez której nie ma komunizmu). Widziało się to już tak często w historii. A gdy się stwierdza, że rząd sowiecki nie pyta o wolę mas, nie znaczy to bynajmniej — przy chruszczowizmie zwłaszcza, że nie liczy się z jej nastrojami. Przy rozluźnieniu bowiem i szybkim krążeniu elit istnieje jakaś nie poddająca się wyraźnej kontroli osmoza poprzez przegródki kastowe, aż do najniższych włącznie, władza jest bądź co bądź pochodzenia ludowego, ten i ów wysoki dygnitarz ma matkę na wsi, jak to się dzieje w jakiejś noweli z czasów odwilży, przyjeżdża na jej pogrzeb i raptem jest oblężony przez wszystkie miejskie biedy.
W tych warunkach: zbrodnia są prawdziwym zjawieniem dla Systemu: bez nich demonicznie potęgujący się rozstęp między możliwościami techniki, produkcji a polityczną koniecznością utrzymywania najszerszych mas na jakimś nieprzekraczalnie niskim poziomie egzystencji musiałby koniec końców rozsadzić System. Są zaś one (zbrodnie) nieporównanie mniej potrzebne kapitalizmowi, jak wykazywał różne i względnie łatwe rekonwersje — długo jeszcze będzie tu działać szaleńcy zaiste wyścig potrzeb z produkcja. Zbrojenia zatem są ZSSR potężnym derywatywem, przy czym dodatkowo i dorywczo dają inne korzyści: więc lodówki, zegarki, aparaty, telewizory z pobocznej produkcji przemysłu wojennego: wiec - realną wizją sputników rozpalają nowy mit lotów w kosmos, mit - jak twierdzi sam C.G. Jung - jakoś potrzebny współczesnej ludzkości. A znów mity, jak to już dawno stwierdził Albert Sorel w Sur la Violence - pożyteczna dla badaczy komunizmu lektura - są motorem historii.
Rzeczywiste rozbrojenie oznaczałoby zatem krach Systemu w bliskiej przyszłości. To chyba tłumaczy wiele zagadkowych obrotów sowieckiej polityki22.
I tu wiec margines ewolucji jest ograniczony.
Ponadto, jak z powyższego i poprzedniego wynika, Systemem jest zasadniczo niezdolny do stworzenia społeczeństwa bezklasowego, do przezwyciężenia swojej fundamentalnej dychotomii: swoi — niewsoi, uprzywilejowani — upośledzeni.
Łatwiej wsiąść na tygrysa...
***
Poza tym wszystkim zachodzie pytanie, czy przy wszystkich swoich oszałamiających osiągnięciach naukowych, System idzie — jak sądzą liczni sowietolodzy — ku scjentyzmowi w jego technokratycznej, czy jakiejkolwiek innej przyszłej postaci.
I — pytanie bardziej podstawowe: czy scjentyzm w ogóle może się stać wiodącym agensem kulturotwórczym? Czy istotnie może dać początek nowej cywilizacji?
Co prawda, wytworzyła się w świecie sytuacja, która — jeśli nie zmusza (czy coś w ogóle do czegoś zmusza?), to przynajmniej pobudza, lub zachęca do gruntownej odmiany cywilizacji: Mianowicie, nieodwracalna (czy coś była nieodwracalne?) i postępująca dekadencja (czy rzeczywiście aż dekadencja?) zachodniej cywilizacji, oraz zmasowane barbarzyństwo u wrót tegoż.
Warto pomedytować tu nad słowami starego Rena na losem cywilizacji: Vous me direz que nous avons des barbares parmi nous; mais ce sont des barbares vieux, plus usés que nous — mówi Euthyphron (Gobineau?) w „Dialogach Filozoficznych”.
Tyle, że już sam wewnętrzny antagonizm między beznadziejnością zbizantyzowanej z musu Doktryny a dynamiką rosyjskiego żywiołu („stichii”), stepowym niepokojem, ruchliwością, pędem (Rosja jako rozpędzona trójka N. Gogola) — nie po raz pierwszy zresztą w dziejach Rosji — dialektycznie potęguje zdobywczą ekspansywność Systemu:
„Nu dwigajsja, brat, dwigajsja. Eto swiatomu tak prostojat’ nipoczom, a naszemu bratu nielzja, zaniesiet wjuga. Mało li naroda ona ukaczała, ubajukała”.
(A. Błok „Piesnia Sud’by”).
7.
Z kolei przejdźmy do właściwego tematu rozprawy Terca „Co to jest realizm socjalistyczny?”:
„Wyborem bohatera, treścią, duchem realizm socjalistyczny jest bardziej zbliżony do XVIII w. w Rosji, niż do XIX... Spokrewniliśmy się z XVIII w. ideał państwowej celowości, poczuciem własnej wyższości, jasną świadomością tego, że „Z nami Bóg” („Sąd Idzie”, str. 122).
Piśmiennictwo XVIII w. stworzyło bohatera pozytywnego, który pod wielu względami podobny jest do bohatera naszej literatury (str. 125) ... Ta literatura nie znała zbędnych ludzi. Nie był jej udziałem ów niszczący śmiech, który stał się chroniczną chorobą kultury rosyjskiej od Puszkina do Błoka...
Socrealizm wziął za punkt wyjścia idealny wzorzec, do którego upodabniać realna rzeczywistość... Przedstawiamy życie tak... jakim powinno się stać, podporządkowane logice marksizmu, i w tym sensie realizm socjalistyczny należałoby nazywać socjalistycznym klasycyzmem.” (str. 124).
Sztuka nie boi się dyktatury, ani represji, ani nawet konserwatyzmu i sztampy. Jeśli trzeba, sztuka bywa ciasno-religijna, tępopaństwowa, nie indywidualna, a mimo to wielka. (Egipt, rosyjska ikonografia). Jednego nie znosi — eklektyzmu.” (str. 132).
„...wbrew klasycystycznej naturze naszej sztuki, pisarze wciąż uważają ją za realizm, orientując się nadto na literackie wzory XIX w., najdalsze od nas i najbardziej nam wrogie. Zamiast iść po drodze umownych form, czystego wymysłu, fantazji, po drodze wielkich kultur religijnych, dążą do kompromisu, kłamiąc... próbując połączyć niepołączalne: pozytywnego bohatera, słusznie ciążącego ku schematowi i alegorii i psychologiczną analizę charakteru; górny styl, deklamatorstwo — i prozaiczne opisy powszedniości; wzniosły ideał — i życiowe prawdopodobieństwo. Powstaje potworna mieszanka... To nie klasycyzm i nie realizm. To pseudo-klasyczna pseudo-sztuka nie całkiem socjalistycznego zupełnie nie realizmu.
Śmierć Stalina zadała niepowetowaną stratę naszemu religijno-estetycznemu systemowi... sztuka nie ma sił, by wzlecieć ku ideałowi i z dawną napuszoną szczerością sławić nasze szczęśliwe życie, podając to, co być powinno, za rzeczywistość. W panegirycznych utworach z coraz większą otwartością daje o sobie znać nikczemność i świętoszkostwo, a powodem cieszą się obecnie pisarze, których stać na wzgardliwe uwydatnienie naszych osiągnięć i na łagodne, delikatne przedstawienie naszych niedociągnięć.” (str. 135).
„Najwidoczniej w samej nazwie — „realizm socjalistyczny” zawarta jest sprzeczność nie do pokonania. Socjalistyczny, to znaczy kierowany do celu, religijnej sztuki nie można tworzyć środkami literackimi XIX wieku, nazwanymi „realizmem”. …Socjalistyczny realizm, jeśli istotnie pragnie osiągnąć poziom wielkich kultur świata, ma tylko jedno wyjście — skończyć z „realizmem”, zrezygnować z... bezpłodnych wysiłków stworzenia socjalistycznej „Anny Kareniny” i socjalistycznego „Wiśniowego Sadu”. Gdy soc-realizm odrzuci nieistotne dla niego prawdopodobieństwo, potrafi przekazać majestatyczny i nieprawdopodobny sens naszej epoki. (str. 133-4).
„...pokładam nadzieję w artystycznej fantasmagorii, w sztuce rzutującej hipotezy zamiast Celu, w grotesce, zamiast obyczajowego opisu... Niech obrazy Hofmana, Dostojewskiego, Goyi, Chagalla... Majakowskiego... nauczą nas, jak dochodzić prawdy poprzez irracjonalne fantazje.” (str. 135)23.
Uderzająco trafne obserwacje, ładnie sformułowania, o włos od sedna rzeczy, ale ten to włos stanowi o błędności wniosków („Socrealizm ma jedno wyjście” ... „Gdy odrzuci” ... „jak dochodzić prawdy...”).
Aby dojść do źródła błędu, zastanówmy się nad funkcją, do której socrealizm — „oręż w walce ideologicznej”, „instrument przekształcania świadomości mas” lub „transmisja Partii” — został powołany.
Słuszne ale nadmiernie zawężające przyrównanie socrealizmu do rosyjskiego XVIII-wiecznego klasycyzmu24, do Dzierżawina należy rozszerzyć, a zarazem cofnąć w czasie: do w. XV-XVI w. Analogie są tu gruntowniejsze i bogatsze, chociaż mniej widoczne na samej powierzchni zjawiska artystycznego. Oto jak ten okres przedstawia akademik Sakulin, wybitny uczony sowiecki („Die Russische Literatur” w monumentalnej Walzelowskiej serii, r. 1927):
„Das Moskauer Reich ist bereits gegründet. Die Hauptstadt ist der Mittelpunkt des kulturellen Lebens. Man geht energisch an die Kodifizierung der religiösen, staatlichen, gesellschaftlichen und häuslichen Regeln. Der Stoglawy Sobor wird berufen, die grossen Lese-Mennaen werden zusammengestellt, der Domostroj wird geschrieben u.s.w. Orlows geschickter Formulierung eine stattliche und schöne Epoche, die reich an erhabenen stolzen Gedanken... an prunkvollen und rhetorischen Ausdrücken. Es entsteht ein Stil, der die ganze Mannigfaltigkeit der literarischen Ausdrucksmöglichkeiten unter einem bunten Gewand, das dem erhabenen Gedanken eines Dritten Roms und dem Pomp der russischen Autokratie angemessen war, vereinigt”.
Piękna kartka rzetelnego dziejopisarstwa! Albo — nieświadomego lub zakomuflowanego jasnowidztwa — jest dopiero bowiem r. 1927, już-jakoż przełomowy w sowieckim życiu literackim. Wszystko tu zostało uwzględnione: i wypadowa baza sytuacji państwa, i kodyfikacja reguł determinujących całość życia społecznego i jednostkowego (jak i w co wierzyć, myśleć, mówić, postępować) i „kolektywny”
Sobór, i hagiograficzne lektury Czeti Miniei, i kodeks obyczajowy — „Domostroj”; i styl: wzniosłe myśli, pyszna retoryka, ornamentyka; Trzeciego Rzymu, i pompa rosyjskiej autokracji. Wypisz, wymaluj, nic tu ująć, ani dodać, z jednym tylko wyjątkiem, że poddani temu porządkowi, oraz artyści, którzy mu dawali wyraz, świadectwo i chwałę, wierzyli w niego — szczere, bez rezerwacji, integralnie, po dawnemu.
I druga różnica: że za tamtymi stały wiekowe tradycje, autorytet transcendentu, oraz ideał sublimowany, podczas gdy tu robią pogodę ukazy dużych i małych funkcjonariuszy CK.
Otóż te właśnie różnice stanowią o tym, że tamta dawna sztuka, mimo ograniczeń, autokracji itd., była autentyczna, czasem wzniosła, zawsze gorąca i przemawiająca do mas, ta zaś jest bezbrzeżnie trywialna, sfabrykowana, oschła, zimna i jałowa.
***
Żeby się nie zgubić w galimatiasie powstałym dokoła socrealizmu, trzeba jak wspomniałem, mieć wzrok zawsze nakierowany na jego funkcje, z tej choćby racji, że jest to kierunek par excellence i par force funkcjonalny.
Na samym wstępie natrafiamy na dwa kapitalne i niedwuznaczne koncepty: określenie Stalina „inżynierowie dusz” (miało on bezsprzeczny talent do lotnych słówek). A także: „zamówienie społeczne” (raczej polityczne). Wymyślmy, jakie są funkcje i metody postępowania inżyniera, i jakie są funkcje oraz wymogi „zamówienia”, a będziemy mieli cenną niteczkę w labiryncie.
W świetle tych konceptów, trafnego opisu Sakulina, naszej analizy Doktryny i Systemu, i na tle ubiegłych doświadczeń — możemy bez większych wahań wypunktować najważniejsze momenty funkcji socrealizmu:
a) funkcja hagiograficzna: gloryfikacja Partii, narodu rosyjskiego, państwa sowieckiego, obozu socjalizmu i pokoju, i na odwrót — manichejskie obrzydzanie piekła kapitalistycznego, obrona mas przed rozkładowym wpływem jego ideologii w najszerszym zakresie; pobocznie: ojcowska
pedagogika, wyrozumiała w stosunku do możliwych, a surowa — do aktualnych „sprzymierzeńców”; Według tej funkcji;
b) „Domostroj” w obrazach — reguły postępowania w życiu prywatnym, w pracy, w życiu publicznym, model i prototyp wzorowego obywatela (bohater pozytywny) — forsowna i mająca działać na zasadach raczej sugestii i magii, niż racjonalizmu pedagogika społeczna, mobilizująca „do” i „przeciw”.
c) „Opium dla ludu” — optymistyczne (nawet tragedia jest tu obowiązkowo „optymistyczna”) miraże, monumentalne w formie — „Trzeciego Rzymu”, pompa rosyjskiej autokracji i populistyczne w treści.
W związku z tym najdalej idąca komunikatywność, prymitywizm hodowany, dostępność, czytelność dla najszerszych mas, aż po analfabetów włącznie (funkcja malarstwa).
Więc dostępność dla najszerszych mas, naturalnie, ale modelowana na parweniuszowskich gustach „zamawiającej” klasy rządzącej, typowo drobnomieszczańskich — morfologia ich jest dobrze znana.
***
Mylą się zatem pisarze zachodni (np. na spotkaniu w Wenecji w r. 1958), gdy zarzucają sowieckim kolegom zdradę rosyjskich tradycji literackich. Słuszne to, jeżeli je ograniczyć do XIX w., tzw. krytycznego realizmu, aliści niesłuszne, gdy sięgnąć do literatury klasycyzującej (jak wskazuje Terc) i XVI-wiecznej, jak określił kompetentnie Sakulin, a choćby i dziewiętnastowiecznej, ale reakcyjnej, mniej na Zachodzie znanej.
Mylą się szczególnie i gorzko ci wszyscy, którzy składają szkaradzieństwo socrealizmu na karb kaprysów i drobnomieszczańskiego gustu (niewątpliwie jakąś tam rolę w szczegółach i odegrało) Żdanowa, Stalina. Formy i treści, oraz modalności są tu konsekwentnie związane z Systemem, jako też z pierwiastkowym charakterem narodowym. Podobne przyczyny w podobnych sytuacjach wytwarzają podobne skutki, jak to widzieliśmy. A więc założenie teoretycznego w swych dążeniach państwa moskiewskiego, powstanie państwa nowocześnie imperialnego, zainstalowanie się imperium komunistycznego.
Z jaką dezynwolturą Stalin umiał tłumić własne gusta, wskazuje sławetna nominacja Majakowskiego na „czołowego poetę epoki socjalizmu”, bez którego to nominacji poeta podzieliłby los swego świetnego kolegi Chlebnikowa. A przecież Majakowski bardziej Stalina brzydził, niż bądź co bądź wszechstronnie wykształconego Lenina, był mu też z pewnością bardziej niezrozumiały (zresztą po dziś dzień jest niezrozumiały dla ogółu inteligentów sowieckich, chociaż go uczą na pamięć w szkołach).
Podobnie, dla racji stanu, Stalin wybrał Szołochowa przed sępimi kolegami, przykładając na „Spokojnym Donie” okrągłą pieczęć socrealizmu, jakkolwiek powiedzieć to jest w istocie zaprzeczeniem zadań, określonych socrealistyczny kierunek.
Wspomniany Majakowski włożył wiele pasji w zwalczanie drobnomieszczańskich gustów („Lef”), demaskował z równą furią płaskość późniejszego Gorkiego, jak szkaradne nalepki perfumeryjne, w jednym i drugim i w dziesiątym ponosząc klęskę, co przypieczętował samobójstwem.
Zatem, myli się Terc szukając „dróg wyjścia i możliwości powstania autentycznej literatury” w ramach Systemu (a może ironizuje?).
Myli się Terc, że można bankructwo literackie zażegnać przez ujawnianie podstawowej sprzeczności między poznawczo-realistycznymi uroszczeniami (realizm), a socjalistyczną „teleologiczną” intencjonalnością („socjalistyczny”)25. Identyczna sprzeczność, jak pokazaliśmy, tkwi u podstaw filozofii Systemu. Ale Moskwa sprzeczności się nie boi.
Myli się Terc sądząc, że główną przeszkodą do stworzenia wielkiej sztuki — w ogóle i w ramach Systemu — jest eklektyzm. Niewątpliwie eklektyzm nie przeszkodził barokowi, a nawet gotykowi (p. prace Baltrusajtisa) stawać się sztuką wielką.
Ma częściowo rację Terc, że sztuka nie boi się dyktatury, itd. Ale zależy: jakiej, kiedy i jaka sztuka. Wspomniałem już o decydującej odmienności: gdy artysta wierzy integralnie, gdy najpierw jest wierzącym a potem artystą, gdy sam akceptuje i sam pragnie bezwzględnego posłuszeństwa — z miłości (do Boga, Chrystusa, Buddy), bo takie posłuszeństwo możliwe jest jedynie z miłości.
Aby mogła powstać wielka sztuka religijna, do której wzdycha Terc, do której nawoływali komuniści religianci, obojętną jest sprawa eklektyzmu czy czystości stylu, mistrzostwa czy naiwności, chwytów realistycznych czy groteskowo fantastycznych, paseistycznych czy nowatorskich. (Odróżnić nowatorstwo sztuki od nowatorstwa środków artystycznych — np. źródło w Polsce ciągle nieporozumień). Natomiast bezwarunkowo niezbędny jest pewien określony état de disponibilité. Taki, jaki u katolików idzie naprzeciw Łasce.
Jakie może być w Systemie état de disponibilité artysty? Kompozytor Glinka (opowiada o tym w swoich pamiętnikach) zdumiony, że Kukolnik, osławiony autor reakcyjnych ramot i donosiciel, wyrząsnął przed nim jak z rękawa wyczerpującą informację na temat historii i geografii Litwy, — zapytał go, skąd tyle o tym wie? Na co Kukolnik: prikażut, a zawtra że budu akuszerom. Socrealiści nie stają się z dnia na dzień akuszerami, ale piszą jak felczerzy.
8.
Wróćmy do Terca — aby się już z nim nie rozstać.
„Romantyzm związał się... z pierwszym pięcioleciem rewolucji kiedy w życiu i sztuce panowała żywiołowość uczuć, kiedy zryw ku przyszłości i rozmach w światowej skali nie został jeszcze poddany w pełni reglamentacji surowych państwowych ustroju... To nasza młodość, do której nie przestajemy tęsknić. To zachwyt rozwijanych sztandarów, wybuchy namiętności i gniewu, to błysk szabel i rżenie koni, rozstrzeliwanie bez sądu i sadu, to — „Dawaj Warszawę!”, życie, sen i śmierć pod otwartym niebem, rozjaśnianym przez ogniska pułków, koczujących jak zamierzchłe hordy.
W odróżnieniu od Partii, państwa, MGB, kolektywizacji, Stalina — rewolucja nie potrzebuje, by ją usprawiedliwiał komunistyczny raj, który nas oczekuje. Jest usprawiedliwiona sama przez się, usprawiedliwiona uczuciowo — jak miłość, jak natchnienie... Przecież to my dokonaliśmy rewolucji, więc jakże nam wypierać się jej i bluźnić?! Tkwimy w tym przeżyciowym okresie, jak w psychologicznej pułapce. A jeżeli mamy sobie wyobrazić, że wrogowie nas zwyciężą, zawracają ku przedrewolucyjnemu trybowi życia (albo przyłożą do zachodniej demokracji — na jedno wychodzi), — jesteśmy przekonani, że zaczęlibyśmy od tego, od czego zaczęliśmy niegdyś. Od rewolucji.” (str. 127).
W tekstach Terca jedyny to akord gorącej aprobaty. I zarazem granica jego negacji. Rewolucja to emocjonalne tabu. Intelektualista, nawet działacz, sowiecki i zachodni, gdy swoją młodość stracił w fascynacjach Rewolucji i Doktryny, nie może już żyć po uszy w negacji, rozczarowaniu, obrzydzeniu. Jeśli się nie nawrócił sposobem Szawły, jeśli nie sczerstwiał, nie zbrzydził i nie podgnił w fatalistycznym oportunizmie, to musi zachować w świadomości młodzieńcze zachwyty. To właśnie: „rozwinięte sztandary” — „rozstrzeliwania bez sądu i sadu”, „Dawaj Warszawę!”, „życie, sen (na jawie) i śmierć przy ogniskach pułków koczujących jak zamierzchłe hordy”. — Nie szukajmy w tej namiętnej apostrofie literatury, późnych ech Majakowskiego, Babela, cygańszczyzny i scytolatrii Błoka. Kto sam nie przeżył, choćby w marzeniu, poezji rozpętanego rewolucyjnego żywiołu, ten nie zrozumie, jak niezmiernie trudno przekroczyć to uczuciowe tabu, poddać zjawisko trzeźwej analizie. Nawet Pasternak nie bardzo sobie z tym radził.
A w Rosji — im beznadziejniej trywialne, sterroryzowane i nikczemne było życie codzienne, tym uporczywiej tliła — u młodych szczególnie, właśnie u nich, u tych, których nie stępił i nie wytępił System — potrzeba przeżywania ekstaz Rewolucji, które znały z dzieciństwa czy z przekazów. Tęsknota za dawną zmarnowaną Rewolucją zasilała w żywy prąd projekcję jej w przyszłość, mit rewolucyjnej Nike 1917 przepoczwarzył się w miraż Drugiej Rewolucji. Przed samą wojną odbywały się masowe aresztowania wśród młodzieży z tego właśnie paragrafu. Że ferment ten trwa dotąd, świadczy nie tylko Terc i jego opowiadanie („Sąd Idzie”), ale i prasa sowiecka.
Z drugiej strony — i o tym również trzeba pamiętać: mit ekstatycznej Rewolucji („rozstrzeliwania bez sądu i sądu”) żywił krwią — dosłownie — legendy „najlepszych synów ojczyzny” — („Feliks Edmundowicz” Majakowskiego, hagiograficzne powiastki o tegoż „gołębiej dobroci”). Zaciąg młodzieży komsomolskiej do tajnej policji żył, i może dotąd żyje, z resztek tych romantycznych legend — nie trzeba sądzić, że wszyscy oni z góry i od razu byli nikczemni. Nawiasem mówiąc, monstrualne te legendy i magiczny werbalizm „Zbrojnego Ramienia Rewolucji”, „Żelazny Miotły”, „najlepszych synów” w niemałym stopniu umożliwił ojcu Stalinowi zainstalować genialny system Totalnego terroru — misterium tremendum Systemu. Chruszczow — z musu raczej niż dla osobistej kariery, podgryzł mit, desakralizował Instytucję, toteż niełatwo będzie, kiedy znów zajdzie potrzeba, przywrócić okres Kultu Jednostki w jego grozie i blasku. Na razie zresztą wcale znośnie — jak już mówiłem — funkcjonują głęboko założone w duszach odruchy warunkowe strachu, od czasu do czasu aktywizowane ostentacyjnymi bodźcami — jak casus Iwiński, deportacje studentów, ostatnie dekrety. Passons.
Łączą się z tym u Terca hasła nawrotu do literatury lat dwudziestych. Fermenty te są zapewne bardzo silne i atrakcyjne, skoro tyle było o to hałasu na Plenum Związku Pisarzy w r. 1958, i skoro na młodych „rewizjonistów” i starych „odwilżowców” napuszcza się ponurych Rastignaców z podłego sowieckiego powiatu (jak w swoim czasie w Polsce „przyszczaty” — ale z nich to właśnie powstali najzjadliwsi i najinteligentniejsi mściciele — memento dla Surkowa).
Nie mam serca dekurażować tej świetnej i tragicznej młodzieży, ale „amicus Plato” ...
Z ogłoszonej niedawno interesującej kroniki wydarzeń literackich („Historia Russkoj Sowietskoj Literatury” t. I, Moskwa, 1958) widać, jak śmiertelnie byli izolowani wśród społeczności intelektualnej współpracujący z rewolucją i partią, tak nieliczni: Serafimowicz, Demian Bedny — Majakowski, zabłąkany w mistycznych spekulacjach Błok, i przygodne figury z Proletkultu, które szybko zapadły w zasłużoną niepamięć. Nawet „przyjaciel Lenina” — Gorki, wierzgał. Dopiero później doszlusowała prymitywna literatura „Kuźnicy” i „Pieriewału” — Gładkow, Sejfulina, Panfierow itd. — ale nie na nich ogląda się dziś młodzież literacka. Złoty okres literatury sowieckiej to błyszcząca ekipa „poputczików”. Atoli wystarczy dziś odczytać trzeźwo, bez autosugestii, Pilniaka, nowet Babela, Wsiewołoda Iwanowa, Zoszczenkę, młodego Leonowa i Erenburga itd., aby nieoczekiwanie wynurzyły się trapiące dziś Terca zmory — („otoczą was zewsząd Mordy, Koczkodany, Upiory”, z noweli „Lokatorzy”) — Noc Walpurgii owych bohaterskich lat, którą skrył z oczu współczesnych i późniejszych futurystyczny patos i rewolucyjna retoryka Majakowskiego. Oraz — przepotężne wishful thinking samych czytelników. Odczytana dziś na nowo, literatura ta przynosi świadectwo, jedno z tylu, że zło było u źródła.
Cała ta literatura lat dwudziestych, w najlepszej swej części jest prefiguracja „Doktora Żiwago”, z jego rzetelnością i przenikliwością. I z jego zbłąkaniami.
***
Teraz możemy odpowiedzieć na pytanie, któregośmy nie zadali w rozdziale 2-gim: kogo reprezentuje Abram Terc?
Bezsprzecznie, nie jest głosem mas: ani mniejszości zadowolonych, ani większości niezadowolonych. Te ostatnie nie znają kultu Rewolucji — wręcz przeciwnie, są uporczywymi chwalcami niegdysiejszych czasów, a jeżeli w coś wierzą, to w powołanie świętej Rusi, co pojął i przechwycił w latach wojny Stalin, i co dziś tak bezbłędnie wygrywa Chruszczow.
Wyraża natomiast Terc poglądy i nastroje samodzielnie myślącego — chyba niewielkiego odłamu młodzieży sowieckiej (i w tym sensie Herling miał rację). Jego widzenie sowieckiej rzeczywistości jest ich widzeniem, jego postawa ich postawą, wyraża ich niewyklarowaną świadomość własnej sytuacji. Ich uwięzienie w sofistycznych procederach myślowych Doktryny. Ich tabu uczuciowe i cofanie się przed rewizją do gorzkiego końca, do źródeł. Łatwiej to powiedzieć — rewizja do końca, ale jak boleśnie i przepaściście uczciwemu Rosjaninowi zawyrokować, że wszystko było bezużyteczne, na nic się nigdy nie zda, donikąd nie prowadzi — trzeba siebie spalić na popiół, a bez wiary, że jak Feniks powstanie się z popiołów! Ich fatalizm jako wyjście z pułapki. Ich integralne zaangażowanie — jedyni to może w ZSSR ludzie duchowo zaangażowani, we właściwym tego słowa sensie. Ich zatem awersja do zachodniego cerebralnego nihilizmu na zimno, ich ambiwalentny stosunek odwiecznie rosyjski do Zachodu i wszystkiego, co jego jest. Ich potrzeba elementarnej, ludzkiej, niedialektycznej moralności. Ich purytańska rezerwa wobec zachodniego roman charogne i zdehumanizowanej abstrakcji, a zarazem ich alergia na styl życia i sztuki sowieckiej i zachodniej — nie zachodniej mózgowej i samotniczej, wartości w istocie swojej prywatywnej, — ale wolności społecznie powszechnej i pozytywnej — dotykalnej.
Tyle podobieństw z polskimi rewizjonistami — ci-devant „przyszczatymi”.
I dziecinne pocieszenie dla pisarza (program witkiewiczowskiego katastrofizmu): zadaniem jego ma być rewolucjonizowanie
„majestatycznego i nieprzewidywalnego sensu naszej epoki — odbywających się na naszych oczach metamorfoz Boga, gigantycznych skurczów Jego zwojów mózgowych”.
Stan zawieszenia między rezygnacją z rozpaczy i biciem głową o mur wyrywa z duszy krzyk dzikiej i fatalistycznie wschodniej egzasperacji (izstuplenia):
„Nasze życie jest piękne nie dlatego, że tego chcemy, ale i dlatego, że powinno być piękne. Bo innego wyjścia nie ma”.
Elementarne uczucie ludzkości każe na to przystać milczeniem.
9.
Zagubiony w swoim światopoglądzie Terc daje za to w opowiadaniach precyzyjną morfologię sowieckiego życia.
Program artystyczny Terca został wykonany w sposób bezwiednie paradoksalny. „Pokładam swe nadzieje... w sztuce, kultywującej groteskę zamiast opisu obyczajowego”. Groteska — bezsprzecznie, ale jest ona u Terca skutecznym środkiem właśnie do opisu obyczajowego, do „dokumentu życia”. W tym sensie opowiadania Terca spełniają cenną rolę. Bo próżno by szukać zwykłej ludzkiej prawdy o życiu sowieckim w całej jego literaturze od roku 1929, chyba że by ją odczytywać między wierszami, w podtekstach, podstępnie albo na wywiertkę, jak to sporadycznie czynił Boy.
W opowiadaniach zatem Terca znajdziemy sytuacje, życie obywatelskie i rodzinne, marzenia i strachy, dystrakcje i nudy, mentalność i „socjobiologię” ludzi sowieckich. Zdarto grube warstwy nieprzezroczystego socrealistycznego lakieru i oto odsłania się twarz des barbares plus vieux et plus usés que nous.
Wynotujmy tu kilka co udatniej przez Terca uchwyconych ryśow.
Jak słusznie Terc zauważył (w swoim szkicu „Co to jest socrealizm”): w wielkiej literaturze XIX w., kobieta rosyjska stała się probierzem życiowej i społecznej niepełnowartościowości Rosjanina, nieprzyzwoitości (lisznij czełowiek), frustracji — mówiąc w żargonie socjologów. Nic tu przecież z kobiety fatalnej, Meduzy czy też „la belle dame sans merci” rycerskiego Zachodu (cytowana z lubością przez Dostojewskiego „Rękawiczka” Schillera). Wręcz przeciwnie, nawet ona do kręgu „ideału Madonny” jest piękna, dobra, czysta. Wyraża się to ładnie nawet w imionach rosyjskim: Wiera, Nadieżda, Lubow. Od Tatiany Puszkina, poprzez bohaterki turgieniewowskie (Rudin), Gonczarowa, częściowo nawet Dostojewskiego (Sonia Marmieładowa, a nawet wbrew pozorom — fatalna Gruszeńka), Tołstoja. Dopiero Czechow pogrążył swoje „Trzy siostry” i czarującą egoistkę, na równi z ich partnerami, we wspólnym grzęzawisku rosyjskiej rzeczywistości. Ale i u niego są ciągle dobre, piękne i czyste. Nawet fatalna dla poety „Piękna Dama” Błoka — poprzez odległość czasu i przestrzeni podaje rękę Delii XVI-wiecznego petrarkisty z Lyonu, wielkiego poety Maurice’a Scève’a.
Toutes proportions gardées — jak zordynarniała kobieta u Terca: bezosobowa, nijaka puszczalska Natasza z „Gołoledzi”; urzędniczka w wyliniałym zajęczym futerku — sentymentalna Lidia, trzeźwiona przez wszystkich sosłużywców („Ty i Ja”); zaharowana do otępienia zona „Grafomana”, megiery z „Lokatorów”, a przede wszystkim Ninoczka, dopiero co urocza „ptaszyna”, która w strasznym sowieckim mieszkaniu ze straszną wspólną kuchnią:
„K tomu wriemieni uż była nie takoj. Wołosiki poriedieli, glazki wpali’ a żiwotik — naoborot, wypucziłsja. Ot wnutriennoj złoby. I zad u niejo toże, znajetie, zamatierieł. Słowom, po wkusu przyszłaś i naczałis’ promieżu nimi swidania, szczypki, capcarapki nieżnyje i wsio takoje. Sowsiem wied’ moj sdietałas’...”
***
Biedy życia powszedniego, powszechne i permanentny niedostatek rzeczy, wiktu, kwater; brzydota, szybkie starzenie się ludzi (plus usés), wszystkiego; namiastki, buble — ogólnie mówiąc, zdumiewająca teratogeniczna cecha Systemu:
„Rozglądałem się po moim służbowym lokalu (luksusowa cela, w której zamknięto bohatera opowiadania „Gołoledź”), który niedawno wydawał mi się urządzony z takim przepychem, a teraz zmatowiał i zbiedniał. Powszędy wylazły szpary, śmiecie, ślady butów, zbieranina z różnych rekwizycji — wątła szafa-fetka z dyktą (tumboczka — kto cię nie zna z bywalców sowieckich więzień — wstawka moja) ... cały ten mikrobrud człeczej egzystencji, który mówi o długoletnim niedostatku.”
Marsowy dotąd pułkownik MGB Tarasow
„oklapł... postarzał...: stary zmęczony człowiek w zatłuszczonym mundurze, ze strzępiącymi się wyłogami podreperowanymi nieumiejętną igłą.”
„Gołoledź” to historia sowieckiego półinteligenta, który nagle zaczyna odkrywać w sobie dar jasnowidzenia w czasie i przestrzeni. Zaczyna od prób wróżenia na prywatnej zabawie sylwestrowej, a wobec nieufności współbiesiadników, wymagających natychmiastowego dowodu, przepowiada:
„Dokładnie za minutę na tej ścianie pojawi się pluskwa. Tam, widzicie tę reprodukcję — zdaje się, Giorgione. Pluskwa zakręci koło i popełznie w lewo, pod najbliższą ramkę... I rzeczywiście” — i dalej: „Sceptyk-Gruzin odezwał się: — Wielkie mi rzeczy — pluskwa! Przewidzieć pluskwę nie trudno. Drobne stworzenie. Niech nam lepiej towarzysz wywróży, kiedy na całym świecie nastań komunizm?”
...Gruzin był prowokatorem”.
(...mierzost, tarakany i nad wszystkim chaziajski knut)
***
Skutki oraz kompensacje chronicznego niedostatku: głód posiadania rzeczy, podziw dla machins cywilizacji; i na odmianę: hedonizm sowiecki, „donżuirstwo” (wyrażonko Terca), lękliwa troska o savoir-vivre („kulturnost’”), snobizm i feinschmeckerstwo sowieckie:
„Jaka to laba, bracie — rozmyśla bohater „Gołoledzi” w pociągu — pożywiasz się, a tymczasem wożą cię w dal. Patrzysz w okno i jedziesz... dłubiesz w zębach i ciągle jedziesz. A te mile kolejowe cudeńka, te spluwaczki, przyśrubowane do podłogi” ...
W „złotej klatce”, w której zamknięto jasnowidza, aby przyczynił się do obrony Ojczyzny:
„Dano mi najlepsze warunki... wyśmienite foteliki, abażur z frędzlami. Osobista łazienka... A wikt, jak w najlepiej restauracji! Obiady bezwarunkowo z trzech dań” ...
„Mario Pawłowna, skosztujcie brzoskwinie. Słodkie wina zazwyczaj zagryza się owocami” (str. 28, „Sąd Idzie”).
***
Ple-ple szkolenia ideologicznego, natręctwo propagitu:
Półinteligencka kulturnost, popisywanie się nią nowej inteligencji sowieckiej (np. stara była na szczytach wyrafinowania, znane to rzeczy):
Skojarzenia werbalnoerudycyjne, glossolalie sowieckiej retoryki, dogadującej się do absurdu.
... „Karliński, który udowodnił wszystko, jak 2x2 (kacia-macia, logia-mogia)” ... „A obok, ni stąd ni zowąd, ukraińskie kontralto, przemyte bornym kwasem, opowiadało o osiągnięciach przodującego tokarza Nalewajki, który ku dniowi święta wykonał roczny plan”.
Wspomniany pułkownik MGB, Tarasow:
„A ty się, bracie, wysil. Przecież to Macierz — Ojczyzna na ciebie patrzy. Oczekuje! Ufa! Żywi, odziewa! Bezpłatne nauczanie! Żłobki, dziecięce! Świetlice, biblioteki! Dla Matki-Ojczyzny, nie dla kogoś tam! Skoro rozkazuje Matka-Ojczyzna, ojczyzna twoja mać! Wszystkich by was, ech, samego by siebie — pod lufę!”
„A pozdrów ode mnie Clovisa i Leonarda da Vinci” („Gołoledź”).
„Poryw namietności, zew przodków, walka o kobietę, Sigizmund Frejd i Stiefan Cwejg” („Ty i Ja”).
Na spotkaniu w Wenecji, opisanym w powieści St. Spendera, sowieccy pisarze rozwodzili się szeroko nad zgniłkowatością Joyce’a, Kafki, których książek, jak się okazało, z ich zeznań, nigdy na oczy nie widzieli, zaś pytani o największych ich zdaniem pisarzy Zachodu odpowiadali — już nie: André Stil, ale: Graham Greene i André Maurois.
Mój pierwszy śledczy: „Eto wasza achiłesowa piata!”, i nagle zaniepokojony, czy aby chwyciłem efekt erudycyjny:
„Wy znajetie czto takoje achiłesowa piata?”. Inny, przy innej okazji, z profesjonalnym samozadowoleniem erudyty:
„Wy, Biergolc, nastojaszczij Sawanaroła”.
***
Potrzeba romantyki, ewazji, urody życia:
„Projekty te (tj. wykrywanie przez jasnowidza dywersantów) nie zanadto mnie nęciły. Nie dlatego, bym sprzyjał dywersantom. Po prostu, za bardzo zakorzenił się we mnie nałogi inteligenckie... Zawsze uważałem, że w robocie demaskowania przestępców powinien występować element romantyki i sportowego że tak rzekę współzawodnictwa. W przeciwnym wypadu tropienia i naganka na ludzi nabierają cech gospodarskich, że tak rzeknę akcji i tracą cały swój blask i atrakcyjność dla młodzieży”.
***
Typy: „Babcia rewolucji”:
„Wcale nie jestem przeciwnik — mówi rozczarowany Sierjoża z „Sąd Idzie”. I życie oddam, i wszystko, co tylko babcia chce”.
Babcia: „My w twoim wieku po więzieniach-żeśmy siedzieli. Rewolucję robiliśmy. Być może, więc ego widzę niż ty. Ale, Sierjoża, trzeba wierzyć, koniecznie trzeba wierzyć... Przecież to nasz Cel, przecież jemu oddane całe nasze życie...”.
***
Pułkownik MGB Tarasow — czyli „o mesjanizmie w dziegciowych butach”, „czyli kompleks wywalania”.
W luksusowej, wiadomej już celi, przy sowieckim koniaku, pułkownik za pośrednictwem. Naszego jasnowidza usiłuje na mapie wywróżyć przyszłość komunizmu („rozwikłać sytuację międzynarodową”):
„Z łatwością forsował rzeki, przeprawiał się przez łańcuchy górskie i paznokciem na mapie wytyczał szlaki światowej Historii — na ileść tam dziesięcioleci naprzód. Z początku wszystko szło jak po maśle. Europę-śmy unieszkodliwili. Ale pułkownika ciągnęło, nie wiedzieć czemu, wciąż na południe i na południe... Było to już gdzieś za równikiem, za lat pięćdziesiąt. Pułkownik, licząc na murzyńską piątą kolumnę, zamierzył wysadzić desant w Australii...
… — Dokąd? Tam nie można! Dostaniemy w skórę!
Obrzucił mnie łzawym spojrzeniem i wyskrzypiał:
— A z Australią — co?
— Co z Australią?
— To my Australię — psu pod ogon?!
— Ano, wicie, nie wszystko od razu. Kiedyś przy innej koniunkturze... Na wyższym etapie dziejowego rozwoju...
… — Serce, a czy nie można jej przyspieszyć, choćby troszki?... Tak długo się ceckać! Wysil się, no, zrób to dla kumpla. Proszę cię po naszemu, jak towarzysz towarzysza, bądź człowiekiem, pomóż Australii...
… — No, dobra — rzekł pułkownik, kiedy się przyznałem, że nie mam wpływu na bieg wypadków — nie chcesz dać Australii, to dawaj Nową Zelandię... Plunąć i już, Holandię-śmy wyzwolili, a Nową Zelandię — psu pod ogon?!
Długa zaiste droga pątniczą przeszedł rosyjski mesjanizm! Od mistycznego Trzeciego Rzymu i Grodu Kiteża, przez imperialny mesjanizm Dzierżawina, sołdacki — Nikołaja I-go, ludowo fantastyczny N. Gogola, prawosławno-carski Dostojewskiego, bosiacko-bogoiszkatielski Gorkiego, stepowo-,,muzyczny” Błoka („ze starcia burżuazyjnej cywilizacji i bolszewickiej rewolucji wyłoni się nowa religia plebejskiego Chrystusa” — cytuję z pamięci jeden z jego ostatnich artykułów) — żeby wymienić tylko najbardziej znane etapy z najbardziej znoszonymi epitetami — poprzez czerwonoarmiejski mesjanizm Jabłoczka („Grenada, Grenada, Grenada moja”), „Dawaj Warszawu, dawaj Berlin” — tak jest, to nie tylko żądza podbojów i trofeów, to wyrodna postać uczuć iści chrześcijańskich, głęboko nurtujących lud rosyjski — doczołgać się (od „czołg”) aż do mesjanizmu, w uniformie policyjno-czynowniczym pułkownika MGB Tarasowa! Co za upadek!
Poczuciu misji historycznej, potrzebie „wyzwalania” nie od dziś szumuje w dziejach rosyjskiego narodu26. Odmienna to z gruntu inklinacja od germańskiej potrzeba dominowania, od ferocité, stwierdzonej już przez Tacyta. Dzika, turańsko-zdobywcza i bezwzględna dla siebie i dla innych — mimo wszystko, przy innej „koniunkturze dziejowej” zdolnaż jest, być może, do sublimacji? Nikt w istocie przewidzieć nie może, jak się potoczą dzieje tego wielkiego narodu.
Zatrzymajmy się jeszcze chwilę przy kompleksie wyzwalania: Dostojewski w „Dzienniku Pisarza”, nadziwić się nie może, że wyzwoleni od Turków Serbowie, Bułgarzy itd. Odpłacają żołnierzom rosyjskim czarną niewdzięcznością. (Podobnie Puszkin zżymał się na Polaków). Z goryczą przypisywał to plemiennej wrażdzie Słowian. My dziś możemy się domyślać, jak wyglądało tamto wyzwalanie. Idźmy dalej. Wróćmy do Terca.
***
Działa w Systemie rozgałęziony i mądrze dyzlokowany system klapek bezpieczeństwa, od ekonomicznych do logorejowych.
Idąc za Tercem, przypatrzmy się działaniu: wódki oraz obłąkania. Najpierw wódka:
„Zdarza się na przykład tak: przychodzi w gości człowiek starszy, poważny, kto wie, może nawet akademik, wypije kieliszek albo i dwa i ni stąd ni zowąd srebrną zastawę do kieszeni kładzie, albo deklaruje wierszyk o intymnej treści... Stosunek do działalności tego rodzaju jest u nas wyrozumiały. Cóż to — zrobią wymówkę, pośmieją się — ty, Waśka, suczy synu, dlaczego honor munduru na podłodze poniewierasz i swoim pijanym pyskiem rzucasz cień na ojczystą akademię? Ale z tym wszystkim, po ramieniu poklepią, otuchę dodadzą i na duchu widać, swój chłop, do liceum nie chodził, a pod względem moralnym niewinny jak Jezus Chrystus. Taki wojskowej tajemnicy nie roztrąbi i Ojczyzny w decydującej chwili nie zdradzi”.
Śmiertelna nuda sowieckich popojek. Atmosferę ich podpatrzył na wiele lat naprzód Fiodor Sołogub („Mięłkij Bies”). Popojka enkawudzistów w „Sąd Idzie”, sylwestrowego wieczoru w „Gołoledzi”, a szczególnie — kapitalne przyjęcie w „Ty i Ja”:
„Zdając sobie sprawę, że milczeć nie wolno, gdyż twoje milczenie mogłoby być uznane za zgodę, za nielegalny współudział w dywersyjnej akcji, powiedziałeś pewnym głosem: — Niesłusznie! niesłusznie, Wiera Iwanowna (nb. pani domu, która napomknęła, że kaczkę kupiła na targu, bo w sklepach trudno o dobre produkty — wtr. mój) nie doceniają sprawności naszej sieci handlowej na miejskim i wiejskim sektorze. Kaczki, kury, nawet gęsi, nawet niezwykłe rzadko w świecie spotykanym ptak-indyczka, zawsze znajdą się w potrzebnej ilości we wszystkich sklepach. Ile kto zapragnie!
Westchnienie zawodu, a jednocześnie jakby i ulgi przeleciało przez pokój. Graube poczerwieniał i powiedział, całkowicie rozprężony nerwowo:
„Sud’ba — indiejka, żyźń — kapiejka”.
„Odryknęło się pierwsze tosty, nawiązując do wszelkich pomyślności z Nowym Rokiem, i naraz wszyscy zamilkli, osowiali i oklapli. Każdy z współbiesiadników zapał na tę chwilę, szykował się do niej... Może od miesiąca, a to ledwie zasiedli za świątecznym stołem, okazało się, że nie ma myśli do powiedzenia” („Gołoledź”).
Nie mówi się na tych zebraniach towarzyskich jak i w życiu, np. o polityce, ile się nie chce być podejrzanym (Gruzin z „Gołoledzi”) o prowokację. Wbrew pozorom zresztą nie ma chyba na świecie społeczeństwa bardziej odpolitycznionego — at, czyta się „Prawdę”, lub z pierwszym przebudzeniem słucha radia, przyjmuje się wstępniak czy komentarz radiowy za artykuł wiary na dzień bieżący, i ma się spokój — sytuacja dla bardzo wielu nie pozbawiona satysfakcji. Reszta jest obowiązującą liturgią. A także — milczeniem.
Obłąkanie:
Spijaczony chudy literat z „Lokatorów” jest już za progiem delirium. Jego poprzednik na „żyłpłoszczadi” skończył w „żółtym domu”.
„Otoczą was zewsząd Mordy, Koczkodany, Upiory („strasznyje Chari, Kikimory, Upyri”) Ogarnie was zgroza. Zaczniecie pić więcej niż kiedykolwiek. Im więcej będziecie pić, tym większa groza, aż wam się w rozumie wszystko pomiesza”.
Nie należy sądzić, że odsetek wariatów w ZSSR dorównuje np. szwedzkiemu. Twardą ma głowę Rosjanie. Tu idzie o inną sprawę: o status „wariackich papierów”. Na to wskazuje już sam styl i ogólnie ton „wariatuńcia” w „Gołoledzi”. Pewnie, Terc nawiązał do rosyjskiej tradycji literackiej, do przeróżnych „pamiętników wariatów”, ale pamiętajmy, że Terca inspiruje — zawsze, nawet w wyborze tradycji literackich — otaczające go życie, jest to pisarz okolicznościowy, najściślej zaangażowany. Otóż każdy, kto się z tym stykał, wie dobrze, ile względnej wyrozumiałości okazywało nawet NKWD osobnikom, żyjącym na „wariackich papierach”. Nie są to wariaci sensu stricto, kliniczni — raczej luszie dziwaczący, „nieregularni”, o nieobliczalnych reakcjach i o myśli — w sposób ostentacyjny — fantastycznie-absurdalnie-chaotycznej („sumbur”) — ta ostatnia cecha jest konieczna, aby nie być posądzonym o krecią robotę. Przestroga to nawiasem mówiąc dla — na przykład — komunistów francuskich, naturalnie, na przyszłość: trzeba najoczywistszą absurdalnością grubo prześcignąć absurdy dochodzenia śledczego. Inaczej wpada się z deszczu pod rynnę. Zresztą, nauka ta poza Rosją nie posłuży. Jest to zjawisko rdzennie rosyjskie: sakralno-szamaniczny respekt dla „jurodiwych”. Jeżeli demokracjach ludowych, to na skutek ogólnego importu i mimikry, obowiązujących za Kultu Jednostki.
***
Najlepsze bezsprzecznie z opowiadań Terca — w istocie doskonałe — to „Ty i Ja”. Monografia strachu i manii prześladowczej w świecie komunistycznym. Prześladowca, który reprezentuje Moc i Majestat potęgi państwowej — i prześladowany obywatel (w rosyjskim tego ostatniego słowa znaczeniu). Skądinąd — temat „Jeżdżą z Brązu”, „Szynela”, skrzyżowany z konceptem orwellowskiego Oka („wszechwidzącego, wszystkich śledzącego”). Ale — podkreślam raz jeszcze, Terca inspiruje przede wszystkim życie. Jak na bakteriologicznym bulionie wyrasta w sowieckim univers ballucinatoire — Strach, wypełniony, jak w koszmarach sennych — bzdurą, śmieciem, odpadkami. Oryginalnością szczególną, a zapewne i filmową tego opowiadania jest niezwykły zasięg pomysł: usidlony we własnej manii prześladowczej, zaszczuty obywatel nieustannie widzi na sobie orwellowskie „wszechśledzące Oko” — oko „księcia Majestatu, Strachu i Drżenia” — żeby użyć zaklęcia taumaturgów kabalistycznych — w istocie jest to tylko projekcja autora opowiadania, występującego w roli literackiego demiurga i obserwatora. „Już czwartą dobę znajduje się on w zasięgu mojej obserwacji — mówi autor od siebie. — Jestem dla niego jak pyton, który zimnym spojrzeniem odbiega królikowi przytomność”.
Katastroficzny przebieg ich wzajemnego na siebie oddziaływania przedstawiony jest wręcz wstrząsająco.
I tak oto do Nudy i Trywialności („poszłost”) przyłącza się Strach — trzy Charyty, które przewodzą korowodom w strasznym świecie Terca.
***
Czy można, po tym wszystkim, co się przytoczyło, zaprzeczyć, że Terc jest jednostronny? Że nie jest bezstronny, obiektywny? Ani jednej tu normalnej postawy, ani jednej — wbrew prawdzie życia — milej, po prostu ludzkiej postaci.
Ale nie wymagajmy obiektywizmu od „literatury szufladowej”, której jedynym dotąd wykładnikiem z ZSSR jest Abram Terc. Późne to i zwyrodniałe potomstwo wielkiej demaskatorskiej (obliczytielnoj) literatury rosyjskiej XIX w. Przemawia tu latami nakipiewszaja złoba. Gdyby sowieckim pisarzom dać raptem integralną wolność, gdyby — co ważniejsze — wykorzenić w nich odruchy warunkowe Terroru, gdyby zatem uwierzyli, w pełni, od podstaw, że nikt nie notuje biegnących do ogonka przed lufcikiem, że wegetacja stu kwiatów nie jest trującą — jakaż fala żółci, ropy, womitów wylałaby się z ust dzisiejszych socrealistów!
Jeżeli Terc nie wzniósł się wysoko ponad satyrę obyczajową, to — pomijając sprawę geniuszu — chyba dlatego, że jest to ponad siłę ludzką: sowiecki Wij, gdy mu się podnosi żelazne powieki, oślepia.
10.
Que sais-tu? L’ennui.
Que peut-tu? Songer.
Songer pour changer
Chaque jour en nuit.
Que sais-tu? Songer
Pour changer d’ennui.
(P. Valéry)27
Gogol opowiada, że w młodości leczył się z opresyjnej nudy zmyślaniem fantastycznych i groteskowych historii — i tak powstały „Wieczory na futorze.”
Piramidalnie musiał się nudzić wzorowy wicegubernator Wiatki — Sałtykow-Szczedryn, zesłany tam za „liberalne poglądy”.
Songer pour charger d'ennui.
Literatura groteski na ogół powstawała chyba w okresach powszechnej społecznej nudy — trzeba by to jeszcze posprawdzać u historyków.
Fantastyka, deformacja, błazenada, sarkazm, szarża, groteska — „Otoczą was Mordy, Koczkodany, Upiory” — środkami tymi posłużył się Terc z całą świadomością. Mimo to dał nie utwór przynależny do „wielkiej ironicznej kultury” — jak sobie był zamierzył, ale dokument czasu, roman de moeurs. A owe trzy Charyty, które się tu wymieniło ze zgrozą, czynią go ciężkim, ordynarnym, płaskim.
„W swoich rysunkach i barwach nigdy nie cofał się przed najbardziej zdawałoby się fantastycznymi i nieprawdopodobnymi pomysłami i egzageracjami, a jednak wszystkie one, wczesnej czy późnej, znajdowały swoje opłakane uwiarygodnienie, a nawet bywały bezgranicznie dystansowane („bezkonieczno posramleny”) przez rzeczywistość rosyjskiego życia” — pisał wiele lat przed rewolucją Arcybaszew o Szczedrynie.
Wymieniając długi szereg swoich ojców literackich — Terc pomijał właściwego.
***
Od niepamiętnych czasów krytycy i ideologowie Systemu wołają o radzieckiego Puszkina, Tołstoja itd.
„Czechowa izuczajtie, Turgeniewa, Tołstowo, Lwa Nikołajewicza” — upomina redaktor z „Grafomanów”.
Po wojnie dodano do tego spisu Sałtykową-Szczedryna. Jako satyryczny bicz na biednego w istocie kozła ofiarnego zarówno u ortodoksów, jak i u odstępców — poczciwego sowieckiego biurokratę. Sowieckiego Puszkina, Tołstoja, Czechowa — jak nie było, tak nie będzie. Ale Sałtykowa?
Chcielibyście sowieckiego Sałtykowa? — No, to go macie.
***
Gdybym był mógł, nie uchybiając wiedzy swojej i sumieniu, pisać o tym wszystkim inaczej! Gdyby mi było dane (za Georgem Herbertem):
You must sit down, sayes Love, and taste my meat;
So I do sit and eat.
Stefan BERGHOLZ
Montpellier, lipiec-sierpień 1961
PRZYPISY
1. „Je ne pouvais échapper ni à l’espionnage qui se faisait sur une grande échelle autour de moi, ni, si j’étais découvert, échapper à la mort la plus affreuse. Il n’était possible de compter même sur la discrétion des parents les plus proches” — tłumaczy się Prokop w słowie wstępnym do swej kroniki skandalicznej (cyt. wg wyd. franc. „Anecdota ou Histoire Secrète de Justinien”, F. Didot, Paris, 1856).
W niewiele późniejszym dziele „O Architekturze” tenże Prokop deifikuje swoich protektorów; Justynian jest tu miłosiernym ojcem swoich poddanych; gdy architekci nie radzą sobie z kopułą św. Zofii, władca, boską natchniony mądrością, wskazał im rozwiązanie itd. itd. A już „Anecdota” całkiem na serio przypisuje Justynianowi ojca diabła, oboje zresztą z Teodorą ciągle obcują z demonami — istny referat na XX Zjazd onych czasów! „La vérité compromise se venge par la calomnie” — orzeka w związku z tym wspaniałomyślny Ernest Renan. Sowietolodzy, studiujcie dzieje Bizancjum.
2. Wypadek nie pierwszy. Nazwę „Anecdota” Cyceron stosuje do pism potajemnych, spisujących działania współczesnych oraz fakty, których ujawnić nie można. Nazwa przetrwała, a dziwną koleją losów, zmieniwszy formę i rozmiary, po tylu stuleciach anegdota znów się utwierdziła w swojej pierwotnej funkcji: prawdziwa literatura Polski lat 1949-55 wypowiadała się niemal wyłącznie w anegdotach. Kto je zbierze i wyda?
3. Ilustruje to uderzająco „Czarodziejska Góra” T. Manna. We wstępie Mann podkreśla, że jego miły, łagodny bohater Hans Castorp, i jego niemniej sympatyczny kuzyn-oficer są „przeciętnymi” (typowymi) młodzieńcami niemieckimi tych czasów. A w kilka lat później widzieliśmy ich przy robocie! Za to półgrafoman Bronnen, czy utalentowany Ernst von Salomon („Die Geächteten”) potrafili wtedy odsłonić prawdziwe te młodzieży oblicze.
4. M.in. „Zniszczyć wroga, gdy się nie poddaje” — aforyzm Gorkiego, nieodmiennie cytowany przez każdego śledowatiela, z nieodmiennym wstępem: „A co powiedział najhumanitarniejszy pisarz świata?” ... Pisarze, ostrożnie z aforyzmami.
5. Wg. trafnego określenia Raymonda Arona (La société industrielle et la guerre).
6. Czytelnik już zauważył obfitość takich „gdzieś tu”, „chyba”, „na ogół”, „raczej”, „koniec końców” — dalej będzie ich więcej. Bo jakże inaczej? Podstawowe pojęcia i założenia marksizmu, na przekór ich kategorycznej i zdogmatyzowanej formie, są w istocie wyrażamy i zdaniami na wskroś aproksymatywnymi, ich dystynkcje są empiryczne, odpowiadają na określone zamówienie społeczne. Byłoby zatem naiwne pedanterią traktować je z rygorami naukowych definicji.
7. Jest rzeczą nie bez pewnego, nieprzesadnego znaczenia, że Stalin był wychowankiem prawosławnego seminarium, w kraju, poddanym wpływom islamu. Z drugiej strony, w dawnych akademiach prawosławnych studiowano retorykę i kazuistykę jezuicką, i coś z tej admiracji, może już z drugiej czy dziesiątej ręki, musiało w prawosławiu zostać. Daleki jestem od imputowania Stalinowi synkretyzmu teologicznego, wręcz przeciwnie. Po prostu, mógł tam poznać zalążki techniki fanatycznego myślenia oraz zdobyć jakąś swobodę wyboru wśród różnych metodologicznie-teologicznych.
8. Znowu Jezuici! — nie wiem, czy zwrócono już uwagę na niektórą istotne podobieństwa (czy zbieżności?) między modelem demokracji ludowej, który został najpierw wypróbowany w Mongolii, a organizacją jezuicką i polityką Watykanu w przedrewolucyjnych Chinach. Nie należy przy tym zapominać, że nawet w najkrwawszych okresach Stalin na ogół oszczędzał kolegów anonimowych ekspertów, ludzi o najwyższych kwalifikacjach szczególnie w zakresie polityki międzynarodowej.
9. Memento dla polityków Zachodu, którzy łudzą się, że konieczność i obietnice gospodarcze zmuszą Chruszczowa itd. Point de reveries, nic nie zmusi.
10. Dla pamięci pełny tytuł dzieła Leibnitza, tak trywialnie ośmieszony przez Woltera, brzmi: Essais de Théodicée concernant la bonté de Dieu, la liberté de l’homme et l’origine du mal. Polecam polskim marksistom, w ich kontrowersji z egzystencjalizmem, ażeby trzeźwym okiem odczytali polemikę z Hobbesem i Baylem. Kupa pociech!
Stare pytanie Hioba i Psalmisty, wciąż jeszcze tak aktualne w obozie państw niesocjalistycznych, w ZSSR zostało rozwiązane: cnotliwy jest stokroć nagrodzony już za życia, a niecnota smażą się w piekle, również za życia. Stąd, przez proste odwrócenie: komu się dobrze wiedzie, ten cnotliwy, komu źle — niecnota (albo: jeszcze niedość cnotliwy). Proste to i nieocenione jako wartość polityczno-wychowawcza: w cnotliwych wycelowane są potężne reflektorów, i każdy śmiertelnik może się nauczyć, jak się dostępuje szczęśliwego życia.
11. Gigantomania rosyjska zresztą łączy się z ideałem męskości, siły. Podobnie zresztą u Niemców, z tą jednak ważną różnicą, że to są raczej słabeusze. O tym pisał uderzająco — już półtora wieku temu — Novalis (Cytuję za T. Mannem, „Nietzsche’s Philosophie”): „Das Ideal der Stätlichkeit hat keinen gefährlichsten Nebebühler als das Ideal der höchsten Stärke, des kräftigsten Lebens (antycypacja faszystowskiego ,życia niebezpiecznego’, jak zauważa Mann)... Es ist das Maximum des Barbaren und hat leider in diesen Zeiten verwildernde Kultur gerade unter den größten Schwächlingen sehr viele Anhänger erhalten... Der Mensch wird durch dieses Ideal zum Tier-Geiste, eine Vermischung, deren brutaler Witz eben eine brutale Anziehungsgkraft für Schwächlinge hat.”
Jakby to dzisiaj było napisane!
12. Bieliński np. podobno nie czytał Hegla, nie znał niemieckiego.
13. „Sprzeczności historyczne natury ludzkiej” u Dostojewskiego.
14. Skoro już o nim mowa, można by się zastanowić, czy samotnik z Sils Maria nie był Janem Chrzcicielem nie tyle nikczemnego nazizmu, ile wspaniałego Systemu? Nazwał bowiem i egzaltował Wolę Mocy bieżącego ducha czasu, który to Duch, mówiąc błazeńsko, jest dziecięciem Czasów Pogardy. Rzecz inna, że Nietzsche przekroczyłby się w grobie. Ale tacy są prekursorzy, że ciągle przekraczają się w swoich grobach.
15. Kuszące dla socjologa i historyka myśli dzieło: „Krytyka idej kursujących w połowie XX w.” Cóż, kiedy żaden szanujący się intelektualista nie zaprzątnie sobie dzisiaj głowy nikim poniżej Sartre’a. Pewien inteligentny i naiwny krytyk utrzymał, że dziko zjeżdżani przez niego autorzy powinni się czuć zaszczyceni: przecież on, krytyk najwyższej rangi, nie zniży się do autora drugorzędnego. O tyle to śmieszniejsze, że na dobrą sprawę, krytyk rozsądny powinienby raczej powstrzymać się od pisania o wielkich pisarzach. Wszystko, co wymyśli, okaże się jałowe i płaskie w zestawieniu z omawianymi tekstami, jak to zresztą hojnie demonstruje praktyka. I odwrotnie, pisarz drugiego — i trzeciorzędny byle nie konwencjonalny, na ogół zapładnia umysł krytyka, bywa często odskocznią do urozmaiconych refleksji, bystrych zestawień, odkrywczych konfrontacji z doświadczeniem, daje tej lepszy wgląd za kulisy twórczości artystycznej. I bywa postrzegany z beznamiętnością, która koniec końców sprzyja słusznym sądom.
16. Znalazła tu również zastosowanie komunistyczna zasada dwóch miar w sądach wartościujących: np. więzienia kapitalistyczne — gwałtem i katorgą, lagry sowieckie zakładami wychowawczymi; francuska „mała” bomba atomowa — aktem ludobójstwa, hektomegatonowa sowiecka — dla paryskiej „Ludzkości” (Humanité) — bombą pokoju itd. itd. Z doświadczeń wewnętrznych własnej młodzieży wiem dobrze, że szczery komunista, a przynajmniej neofita, nie jest w ogóle w stanie dostrzec w tym jakiejkolwiek dwoistości! Sprawa to ważna. Wszelka bowiem inicjacja komunistyczna zaczyna się od intuicyjnego i pełnego przyjęcia implicite tej postawy. Odbywa się to zresztą bez trudności wewnętrznych — rzecz na pozór tylko dziwna. Jakiś ciężki, oniryczny (Dämmerungszustand) akcent, który temu towarzyszy, wskazywałby — i on także — że mamy do czynienia z siłami pochodzenia archaicznego. I w istocie, to nic innego, jak postawa moralności trybalnej, którą XIX-wieczni liberałowie z rozrzewnianiem dziś wyrozumiałością nazywali „moralnością hotentocką”.
17. Wybitny pisarz rewolucyjny, przyjaciel Majakowskiego i wielu innych wybitnych bohaterów wojny domowej Furmanow opisuje, jak poskromił bunt Kozaków w Wiernym (dzisiejsza Alma Ata): Słowem honoru komunisty gwarantował im bezpieczeństwo i pardon. A kiedy złożyli broń — rozwalono ich, po prostu. Tego wymagał honor komunisty, tłumaczy sympatycznie skądś Furmanow.
Spróbujmy tę postawę zracjonalizować. Przyjęło się do wiary:
że marksizm jest jedyną bezbłędną, naukową metodą przewidywania i kształtowania przyszłości,
że bieg Historii zdąża ku lepszemu, tj. ku dobru materialnemu i moralnemu,
że jedyną i bezbłędną inkarnacją marksizmu jest Partia i jej (kolegialne lub nie, wybrane sposobami demokratycznego centralizmu, czy demokracji partyjnej) Kierownictwo —
ergo, wszystko, co Bezbłędne Kierownictwo zadekretuje w danej chwili jako dobro, jest dobrem bezwzględnym, jako zło — złem równie bezwzględnym.
Im łuczszę widno, tłumaczy pewien bywalec polskich więzień w okresie wielkich procesów.
18. W dzienniku swoim pisze Błok: „Spoglądaliśmy na was przychylnymi... oczyma, póki mieliście twarz. A na mordę waszą popatrzymy naszym chytrym wzrokiem z ukosa... Staniemy się Azjatami, i zaleje was Wschód.
...My — barbarzyńcy? Ano i dobrze, pokażemy wam, co to jest barbarzyńca. A okrutna odpowiedź nasza będzie jedyna, godna człowieka... Obrócimy ku wam naszą azjatycką gębę.
...Zaś ewolucja, postęp, uczrediłka — stara sztuczka. Jad wasz pojęliśmy lepiej od was”. Zapis z dn. 11.1.1918.
Rzecz jasna, Błok nie wyrażał poglądów i postawy Partii. Ale — wielki poeta — przechwytywał jakieś podziemne nurty.
19. Nietzsche wyznaczał Europie rolę Grecji między dwiema potęgami: rosyjską i anglosaską. Wcześniej pisał o tym samym Heine, bardziej sceptycznie co do losów Europy.
20. Wydaje się, że prof. Lednicki może nie docenił promieniowania mistycyzmu prawosławia, zarówno ortodoksji, jak i licznych jego teozoficznych sekt i herezji. Mistyka wysoka nie jest atrakcyjna dla każdego rzymsko-katolickiego (nawet z formacji tylko) Polaka: tut ruskij duch, tut Rusju pachniet.
21. No tak — muzyka sowiecka. Ale bez szukania dziury w całym, można stwierdzić, że muzyka przez swój język nierozumowy nie może zaskoczyć Doktrynę, i tylko skrajni pryncypialiści komentują ją w równoważnikach żargonu politycznego. Nakładane na nią cugle i wędzidła tłumaczą się ogólnym postulatem dostępności (melodyjność) i ogólnym stylem smaku sowieckiego. W ogóle zaś muzyka romantyczna, a taka jest muzyka rosyjska, swoimi inkantacjami budzi i uskrzydla impulsy chtoniczne i dlatego zapewne bywa w łaskach u dyktatorów. Lenin uwielbiał Apasionatę.
22. W tym kryje się najpoważniejsze dla Partii ryzyko, już raz z ledwością zażegnane (Żukow): wszystko bowiem pcha armię ku hegemonii. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, w jakim stopniu wodzowie armii są wierni Partii, jakie są ich konflikty, jaka jest siła i artykulacja kontroli, sprawowanej przez Partię. W obecnym stanie rzeczy, armia mogłaby zapewne z nocy na dzień stać się panem sytuacji — w ZSSR nie wymaga to przygotowań, rozbiegów. Wolno chyba zaryzykować taką na przykład hipotezę: wypadki, armia, dynamika wzrostu jej potęgi — pchają Chruszczowa do skraju wojny — zaś w chwili najostateczniejszej, generałowie — przeciw Partii lub biorąc ją w ryzy uratują wdzięczny kraj i świat od zagłady. Kto jak kto, ale mądry generał w obecnej sytuacji nie zdecyduje się na wojnę — zaś w ZSSR droga naturalnego doboru na górze pozostawi wyłącznie mądrych (czego o innych krajach powiedzieć się nie da). Czy Zachód wytrwa do owej przedostatniej chwili? — to najbardziej wątpliwe w tej wielce lekkomyślnej hipotezie.
23. Terc nawołuje do „sztuki umownych form, wymyślu, fantazji” — czyżby zapomniał, że Majakowskiego, którego stawia za wzór najwyższy i drogowskaz, zwalczano „wymysł”, „umowne formy”, a propagowano wyłącznie faktografię?
24. Klasycyzm sowiecki: według Brunetière’a klasycyzuje „każda epoka, która osiągnęła postęp moralny, polityczny, intelektualny i wierzy, że jej styl życia jest bardziej ludzki, uniwersalny, naturalniejszy niż poprzednie” (cytuję wg. Griersona) zaś Goethe: „Klassisch ist das Gesundte, romantisch — das Kranke.” Jakiż inny styl miałby zadekretować System?
25. Wielbiony przez Terca Majakowski zadaje mu cios w plecy. W przemówieniu na zebraniu Refu w 1929 r. (pół roku przed samobójstwem): „wszystkie dysputy nasze z wrogami i przyjaciółmi na temat, co jest ważniejsze: „jak robić? ”, czy „co robić” likwidujemy teraz naszym podstawowym hasłem literackim: „w jakim celu robić’.” Ustanowiliśmy prymat celu nad treścią i nad formą. Traktujemy sztukę jako oręż w walce klas... Powinniśmy w swojej pracy literackiej przed wszystkim jasno uprzytomnić sobie wspólny nasz cel i stąd konkretnie przed nami bojowe zadania budownictwa socjalistycznego” (cytat z „Historia Russkoj Sowietskoj Literatury”).
26. Mesjanizmowi rosyjskiemu przyświadczali — jedni ze zgrozą, inni z aplauzem, liczni myśliciele Zachodu. Jak sądzę, dopiero od czasów, gdy powiało na dobre zimnem hiperborejskim, gdy na ulicach Paryża pokazali się kozacy generała Płatonowa. Niemcewicz załamywał ręce patrząc na frywolne tłumy w Rzymie, Paryżu, Londynie, nieświadome, że już-już zaleje ich nawała Kałmuków. Heine życzył późnym wnukom, by rodziły się z grubą skórą na tyłku. Aż po historyczny krzyk Leona Bloy: „J’attends les Cosaques et le Saint Esprit”. Najzabawniejsze i z francuską bulwarowo widział to w latach osiemdziesiątych ub. st. Peladan (powiedź „A coeur perdu”). Przytoczę dla dystrakcji:
Voilà les Slaves en scène... L’oeuvre politico économique de l’Occident reste russe. Pendant cet aigle pour deux têtes n’a qu’une seule couronne; il recevra l’autre au double girondement romain et latin. Tout l’avenir de la civilisation est suspendu au lèvre de la femme slave. Aura t-elle le baiser intelligent. Wyobraźmy sobie paroksyzm wściekłości Dostojewskiego, gdyby to był przeczytał.
Dostojewski przewidział główne plagi komunizmu, ale zlokalizowane na Zachodzie. Heine widział ze smutną ironią groźbę knuta rosyjskiego. Ale nikt chyba nie przyszło na myśl, że obydwa te nieszczęścia skojarzą się.
***
Cytat w Dzienniku Przyszwina — pisarza tak wyjątkowo i szlachetnie łagodnego — zapis z 1948 r.: polemizując z niejakim Anciferowem, który zarzuca Turgeniewowi jego prieklonienie przed Szekspirem bo „moł rodina bolsze Szekspira”, autor „Korzenia Życia” pisze:
„Trzeba powiedzieć Anciferowi, że Turgeniew wielbiąc Szekspira, tym samym przyłączał go do ojczyzny. W tymże sensie i nasz kult Europy był jej przyswojeniem i zawojowaniem („uswojeniem i zawojewaniem”). W obronie Europy można powiedzieć, że jest już ona dawno nasza” (Priszwin, „Sobranije soczinienij”, t. V, str. 452).
Więc nawet najlepsi muszą się uciekać do takiej argumentacji, by bronić wartości ogólno-ludzkich przed dzikoludami, spadkobiercami zadawnionego dylematu rosyjskiej estetyki: „co ważniejsze — Madonna Rafaela czy para butów?”. Naturalnego, niestety, w kraju bosych.
27. Zacytowałem Pawła Valéry przewrotnie w tym celu, aby poddać czytelnikowi aluzyjną przepaść różnice atmosfery duchowej Rosji a Francji. Podobnie w kilku innych wypadkach cytaty poza swą bezpośrednią treścią spełniają funkcję rozszerzającą, dystynkcyjną, bądź kontrastującą.
Przedmówca jest zażenowany, że potraktował Terca jako trampolinę do rozważań szerszych, a niekiedy dla autora marginesowych. Na usprawiedliwienie powoła się na to, że twórczość Terca, już świetna, nie osiągnęła jeszcze tego stopnia krystalizacji pisarskiej i stężenia talentu, kiedy dzieło narzuca się an und für sich i satelizuje, że tak powiem, zagadnienia i sprawy, zamiast być przedmiotem ich demonstracji: różnica jest taka, jak między procesem leczenia pacjenta a pokazową wiwisekcją w anatomicznym teatrze. Demonstrowane w tym przypadku — co stwierdza ze szczerą skruchą, wciąż się w proceder nietaktowny, wręcz nieprzyzwoity, a nawet niemoralny, jako że traktuje żywą osobę (autora) jako środek, a nie jako cel sam w sobie.
- Andrei Sinyavsky
- 8 October 1925 - 25 February 1997