Paratext 1966

Introduction to "Sąd Idzie! Stenogram z Procesu Andrieja Siniawskiego i Julija Daniela"

Court Goes! Transcript from the Trial of Andrei Siniavsky and Yuli Daniel
Hélène Peltier-Zamoyska
Information
Authors
Hélène Peltier-Zamoyska
Source Type
Paratext
Publications
Court Goes! Transcript from the Trial of Andrei Siniavsky and Yuli Daniel
Date
1966
Place
Paris
Language
Polish
Text

Oskarżenie rzucone przeciwko Siniawskiemu i Danielowi, że świadomie działali przeciwko swojej ojczyźnie, jest być może tym, którzy najboleśniej rani wszystkich, którzy ich znali. To oskarżenie zostało odrzucone przez oskarżonych z wyjątkową odwagą, jak to widać wyraźnie z protokołu ich procesu; ponieważ jednak to ja im pomagałam, chciałabym ze swej strony sprecyzować kilka punktów, które pozwolą lepiej zrozumieć ich stanowisko.

Siniawski i Daniel powierzyli mi los swoich utworów pod jednym warunkiem: że nie będą one opublikowane w wydawnictwach występujących przeciwko ich krajowi. Usiłowałam skrupulatnie przestrzegać te wskazówki, interpretując je, tak jak to czułam; szukałam więc wydawców ludzi, którzy przed wszystkim troszczą się o prawdę i których stanowisko w stosunku do Rosji nie jest dyktowane nienawistną polemiką czy usłużnym pochlebstwem.

Pierwszy tekst Siniawskiego-Terca o Realizmie Socjalistycznym ukazał się w „Esprit” dzięki p. Domenachowi, który ze zwykłą mu szlachetnością i pasją natychmiast przyjął ten tekst, w żadnym przypadku nie uważając go za antysowiecki.

Później, nowele Terca zostały powierzone „Kulturze”, miesięcznikowi wydawanemu we Francji przez Polaków. Dlaczego ten wybór? Po ślubie poznałam p. Giedroycia, redaktora „Kultury” oraz p. Czapskiego, malarza, przyjaciela mojego męża, któremu cudem udało się uniknąć masakry katyńskiej i który napisał doskonałą książkę-wspomnienie zatytułowaną „Na nieludzkiej ziemi”. Ludzie ci, zaskoczyli mnie swoją prawością, a także zaletą zupełnie wyjątkową: aczkolwiek tak jak i inni Polacy ucierpieli od Rosjan i bez wątpienia nie byli komunistami, to jednak ani jednym słowem nie ujawniali nienawiści czy choćby goryczy mówiąc o narodzie rosyjskim, przeciwnie gorąco chcieli nawiązać do tradycji wolnej przyjaźni, jaka łączyła kiedyś Mickiewicza i Puszkina. Piękne polskie nazwisko, które noszę i moje osobiste przyzwyczajenie do Rosji, sprawiały, że czułam się bliska takiej postawie i byłam pewna, że moi przyjaciele jej nie zdezawuują. W każdym razie, odpowiedzialność za ten wybór spada całkowicie na mnie. Zaznaczam zresztą, że w czasie procesu „Kultura” nie była atakowana w prasie sowieckiej. Nastąpiło to znacznie później.

Oskarżenie o zasilanie propagandy antysowieckiej zagranicą jest tylko pretekstem, który nie może oprzeć się analizie: gdyby posiadało ono podstawy, komuniści zachodni, ci którzy mogli czytać potępione utwory, nie omieszkaliby napiętnować ich od dawna i nie protestowaliby przeciwko wyrokom. W rzeczywistości na procesie stały się sobą gwałtownie dwa, radykalnie sobie przeciwstawne pojęcia patriotyzmu: pierwsze — sędziów, bezwarunkowo posłuszne ideom i poglądom władzy, narzucającej oficjalne kryterium patriotyzmu sowieckiego; drugie — dynamiczne, odmawiające zakrzepnięcia w konformizmie.

Siniawski i Daniel należą do pokolenia ludzi, którzy mają dzisiaj czterdzieści lat. Wyrośli i zostali całkowicie uformowani w czasach Stalina. Aż do jego śmierci, to jest przez 28 lat, widzieli jak triumfowała koncepcja broniona dzisiaj przez ich sędziów; oni sami podzielali ją nawet w pewnej mierze, ale stwierdzili jej rezultaty i czuli nieprzepartą konieczność aby ją przełamać. Pod tym względem ewolucja Siniawskiego jest najbardziej charakterystyczna.

Kiedy poznałam go na ławkach Uniwersytetu Moskiewskiego, 19 lat temu, był już wtedy gorącym patriotą. Bohaterskie wspomnienia niedawnej wojny ciągle jeszcze galwanizowały serca. Pomimo to, ze względu na swój młody wiek brał w niej mały udział, była to dla niego okazja do pierwszego prawdziwego kontaktu ze swoim narodem i ten kontakt pozostawił w nim uczucie głębokiej solidarności z ludźmi prostymi a nie z intelektualistami, wśród których się obracał.

 

Siniawski był wtedy przekonanym komunistą. Syn bojowego rewolucjonisty, nie wyobrażał sobie innej struktury swego kraju jak ta, która wynika z 1917 roku. Słowo „Rewolucja” miało dla niego, jak i dla innych moich kolegów, wydźwięk uczuciowy, święty; oznaczało ono nadejście świata społecznego, bardziej sprawiedliwego, nowego humanizmu, powołanego do tego aby odnowić wszechświat. W imię tej wiary prawie religijnej, nie chciał dyskutować zarządzeń systemu, bez względu na to jak ciężkie by się nie okazywały.

 

Gdyż patrzał trzeźwo: jego uczuciowość ranił rozdźwięk istniejących pomiędzy jego romantyczną wizją rewolucji i powojenną atmosferą. Ze smutkiem w sercu widział jak zapał rewolucyjny jest paraliżowany przez sztywny dogmat, narzucany nieubłaganiem i zbiurokratyzowany. Oznaki, które symbolizowały zdobycze 1917 roku zostały zarucone (oficerowie nałożyli z powrotem epolety, robotnicze czapki ustąpiły miejscem miękkim kapeluszom); w końcu duszącą dyktaturę prawomyślnego neoklasycyzmu w sztuce, literaturze i nauce stała na przeszkodzie jakiemukolwiek wysiłkowi zmierzającemu do odnowy.

Czy odrzuciło go okrucieństwo stosowane w celu wprowadzenia tego lepszego porządku, o którym marzył jego ojciec? Na pewno o wiele mniej niż mnie — cudzoziemkę. Bez wątpienia nie dostrzegał całego jego ogromu, ale przed wszystkim od wczesnego dzieciństwa, naznaczonego kolektywizacją, czystkami, wojną, był pogrążony w świecie gwałtu, despotyzmu, niepewności i nie pojmował, że może istnieć inny. W ślad za swoimi nauczycielami powtarzał mi, że prawo postępu historycznego wymaga, niestety, ofiar ludzkich. Tym niemniej jego sumienie nie przystosowywało się do tego wygodnego usprawiedliwienia. Jest raczej znamienne, że jedna z naszych pierwszych wielkich dyskusji dotyczyła dylematu Iwana Karamazowa: Czy można wznosić kryształowy pałac na trupie dziecka?

Ale bardziej niż problem celu i środków nurtowała go, tak jak i innych młodych obywateli sowieckich, niestałość kryteriów moralnych i intelektualnych, które podporządkowywały wszystko taktyce chwili. Mogłyby być jego własnymi słowa innego jego kolegi: „My, my nie wiemy ani co jest dobre, ani co jest złe, ani co jest prawdziwe, ani co jest fałszywe”. Ten ostatni co prawda dorzucał: „Ponieważ trzeba żyć, więc najlepiej powtarzać to, co nam opowiadają, aby mieć jak najmniej przykrości”. Siniawski jednak nie wyciągał tak cynicznych wniosków: w prawie powszechnym pomieszaniu wartości, które tak często wykolejały sumienia i osady, jedno światło pomagało mu reagować: jego gorąca miłość dla literatury i sztuki.

Aby móc znieść teraźniejszość, tak bardzo odległą od jego zamiłowań i jego ideału, starał się przed nią uciekać, nie w przyszłość, która wydawała się bez perspektyw, ale w przeszłość. Pociągało go życie w latach dwudziestych, nie tylko z powodu bohaterskiej atmosfery, lecz także dla jego estetycznego rozmachu. Czyż nie usiłowano wtedy stworzyć nowego języka, nowej sztuki na miarę nowego społeczeństwa wyrosłego z Rewolucji?

Fakt, że modernistyczne prądy w dalszym ciągu rozszerzały się na Zachodzie sprawiał, że odczuwał głód poznania tego wszystkiego, co u nas się rozwijało, przed wszystkim w plastyce. Dla Picassa, którego obrazy usunięto wtedy do piwnic muzeów w Moskwie i Leningradzie, miał głęboki podziw, widział w nim najbardziej trafny wyraz malarski naszego czasu.

A jednak teraźniejszości nie odrzucał. Badał ją uważnie, zafascynowany paradoksami epoki, w której nierozłącznie mieszały się wielkość i groteska, okrucieństwo, heroizm i kłamstwo. Samowola, która rządziła, sprawiała, że rzeczywistość stawała się nieprawdopodobnie fantastyczna. To pobudzało jego wyobraźnię i nieświadomie dojrzewało w nim własne powołanie pisarskie, w jego oczach najbardziej szlachetne ze wszystkich: „Literatura jest o wiele bardziej istotna niż życie” — mówił mi już w roku 1949.

Nastapił szok spowodowany śmiercią Stalina i XX Zjazdem Partii. Osławiony „tajny raport” Chruszczowa o zbrodniach Stalina, szeroko czytany przez wszystkie warstwy społeczeństwa, był wydarzeniem o nieobliczalnych skutkach dla całego Związku Sowieckiego, a w szczególności dla pokolenia moich przyjaciół. „Jeden świat się zawalił” — powiedział mi Pasternak — „narodził się nowy”. Między innymi byliśmy świadkami przewartościowania wartości: na przykład moi koledzy dowiadując się w sposób brutalny o tragedii przeżytej przez miliony niewinnych ludzi w obozach koncentracyjnych, czuli się osobiście odpowiedzialnymi za zbrodnie, czuli się ich wspólnikami, ponieważ w imię patriotyzmu identyfikowanego z konformizmem, pozwalali aby zostały one dokonane. Wstyd rodził wolę, aby już więcej nigdy nie być pasywnym, to jest obojętnym w obliczu najmniejszej nawet niesprawiedliwości. Ci, którzy mieli rzadką odwagę nie naginania swego sumienia do sloganów dnia, stawali się bohaterami. Dla tego pokolenia patriotyzm przybierał nową postać.

Taka była właśnie reakcja Siniawskiego i Daniela i to ich popchnęło do pisania: w 1956, w roku XX Zjazdu Partii, Siniawski napisał artykuł o Realizmie Socjalistycznym oraz swoją pierwszą nowelę „Sąd idzie!”. Zresztą wówczas wszędzie zaczęły krążyć manuskrypty: cały kraj był opętany potrzebą opowiadania o latach pełnych łez, krwi i strachu. Wrzód powinien być wycięty nie tylko przez kierowników, ale także przez zwykłych śmiertelników, co im zresztą zostało umożliwione tylko w bardzo skąpym zakresie.

Brutalne ataki przeciwko „Doktorowi Żiwago” (1958) szybko przypomniały, że problemy postawione ciągle tabu i że nie wolno o nich mówić inaczej jak w myśl oficjalnych wskazań. Naturalnie, to stanowisko władz podniosło znaczenie Pasternaka u młodych, zaostrzyło ich pragnienie wypowiadania się za wszelką cenę i wzmocniło ich sceptycyzm, że uda im się to zrobić poprzez wydawnictwa sowieckie. I tak więc pierwszy utwór Siniawskiego ukazał się zagranicą w roku 1959. Jego opowiadania fantastyczne poszyły tę samą drogę (1959-1961). Z kolei i Daniel zapragnął wyrazić w swoich opowiadaniach wielki problem moralny, który dręczył całe jego pokolenie: wyrzuty sumienia, obojętność wobec nieszczęścia drugiego, poczucie winy. Wszystko to przed ukazaniem się znakomitego „Jednego dnia Iwana Denisowicza” Sołżenicyna (koniec 1962). Trzeba było czekać prawie 10 lat od śmierci Stalina, aby pozwolono pisać o obozach koncentracyjnych, a ponadto przykład ten nie miał dalszego ciągu.

Siniawskiemu, który w Moskwie prowadził ciężkie walki z cenzurą o najmniejsze ze swych artykułów i który nie mógł wypowiadać się swobodnie, potrzebny był Terc nie dlatego aby sobie zaprzeczyć, ale po to aby móc się dopełnić. Twórczość literacka była dla niego środkiem rozwoju. Jego pierwsze utwory pisane pod pseudonimem są przesiąknięte ciężką obsesją lat stalinowskich, z której uwalnia się poprzez brutalne obrazy satyryczne i fantastycznego realizmu, odpowiadającego wizji autora i atmosferze epoki. Jego ostatnie opowiadanie „Lubimow” jest w tonie o wiele bardziej pogodnym.

Możliwość pisania bez zahamowań nauczyła go, że wolność sumienia i słowa nie jest luksusem indywidualisty-anarchisty, niebezpiecznym dla dobra ogółu (jak to myślał kiedyś, pod wpływem swego wychowania), ale podstawową koniecznością człowieka.

Dla tego cennego dobra, żeby być całkowicie samym sobą, trzeba było zaryzykować wszystko — nawet 7 lat obozu koncentracyjnego. On się tego spodziewał i często mi to mówił. Jestem nawet przekonana, że tego pragnął, bo Abram Terc powinien był umrzeć. Był on tylko tymczasowym opiekunem, bez którego musiał się ktoś obejść, kiedy stanie się na tyle wewnętrznie silnym, aby być już tylko sobą w obliczu ludzi, w ogniowej próbie procesu i obozu.

Ta siła, która pozwoliła mu powiedzieć, że jest niewinny, narastała w nim powoli w ostatnich latach, w czasie jego podróży po północy kraju, gdzie studiował sztukę dawnej Rosji. Tam nawiązał na nowo kontakt z religijnymi źródłami swego narodu. To odkrycie, dalekie, aby go skłonić do zaprzeczenia swojemu ideałowi sprawiedliwości odziedziczonemu po Rewolucji, szczególnie go wzbogaciło. Dzięki niemu odnalazł piękny sens rosyjskiego słowa „Prawda”, które znaczy równo „Sprawiedliwość”, a oba te znaczenia są od siebie nieodłączne.

Powolna, bolesna, niezakończona jest jeszcze ewolucja takiego Siniawskiego, takiego Daniela — ewolucja, która poprzez różne drogi, przechodząc najlepiej z ich pokolenia. Dla nich od tej chwili walka o Wolność i „Prawdę” jest nieodłącznie związana z patriotyzmem. Nie obrażają narodu rosyjskiego sądząc, że jest zbyt mało „rozwinięty”, aby uznać ich za swoich.

 

 

 

Hélène ZAMOYSKA

 

 

***

Hélène Zamoyska, obecnie profesor języka rosyjskiego na uniwersytecie w Tuluzie, studiowała na Uniwersytecie Moskiewskim w latach 1947-1950, w czasie kiedy jej ojciec, Admirał Peltier był attaché morskim przy Ambasadzie Francuskiej. Wtedy poznała Siniawskiego, z którym się zaprzyjaźniła. W roku 1958 wyszła za mąż za znanego rzeźbiarza polskiego, Augusta Zamoyskiego. Obciążona w czasie procesu przyznała, że pomagała Siniawskiemu i Danielowi (Oświadczenie dla Agence France Presse, zamieszczone w „Le Monde” dnia 16 lutego 1966).

 

 

Individual
Andrei Sinyavsky
8 October 1925 - 25 February 1997
Individual
Yuly Daniel
View all