Paratext 1969

Od Tłumacza

Ukraine 1956-1968
Józef Łobodowski
Information
Authors
Józef Łobodowski
Source Type
Paratext
Publications
Ukraine 1956-1968 Preface
The Executed Renaissance Mentioned
Date
1969
Place
Paris
Language
Polish
Text

OD TŁUMACZA

 

Najpierw sprawa Borysa Pasternaka, potem Josifa Brodskiego, nieco później Siniawskiego i Daniela, Gincburga i Głanskowa, list Sołżenicyna... Prasa międzynarodowa rozpisywała się o nich szeroko, mnożyły się protesty, choć oczywiście, w niczym prześladowanym pisarzom nie pomogły. Z punktu widzenia propagandowego są to rzeczy dla sowieckiego reżimu bardzo nieprzyjemne, ale też na tym wszystko się kończy. Sytuacja na terenie literacko-artystycznym pozostaje bez zmian.

Uwagę opinii zachodniej przyciąga jednak przede wszystkim to, co dzieje się w Moskwie i Leningradzie. Decyduje o tym nie tylko obecność placówek dyplomatycznych i korespondentów prasowych. Zachód widzi w Związku Sowieckim Rosję, a na to, co dzieje się w republikach narodowych, jak na przykład na Ukrainie, prawie nie zwraca uwagi. Stąd wydarzenia i znamienne procesy, rozwijające się na terytoriach etnograficznie nie-rosyjskich, budzą na Zachodzie minimalne zainteresowanie.

A właśnie na Ukrainie ferment zaznaczył się w latach ostatnich silniej, niż w samej Rosji, ogarniając szerokie koła społeczne i idąc znacznie bardziej w głąb. Ma to swoje określone przyczyny. Pisarze rosyjscy i część młodzieży uniwersyteckiej buntują się przeciw ograniczeniom swobody, stwarzanej cenzurze i metodom administracyjno-politycznym; u Ukraińców natomiast bunt i protest idą w dwóch kierunkach: mają charakter nie tylko polityczno-społeczny jak w Moskwie, lecz także narodowy. Jest to różnica zasadnicza, o której nie należy zapominać.

Rusyfikacyjna polityka prowadzona jest na całym obszarze Związku Sowieckiego, ale jej metody ulegają często poważnym zmianom, zależnie od specyfiki terenu. W republikach Azji Środkowej głównym narzędziem jest bezpośrednia kolonizacja, która, jeżeli dotychczasowe jej tempo nie ulegnie osłabieniu, może przed upływem bieżącego stulecia dać, na przykład w Kazachstanie, zdecydowaną przewagę żywiołowi rosyjskiemu. Jeżeli tak się stanie, ludność autochtoniczna zejdzie w swoim własnym kraju do roli mniejszości narodowej.

Kolonizacja stosowana jest również na Ukrainie, głównie w wielkich ośrodkach miejskich i przemysłowych. Procent Rosjan w takich miastach, jak Kijów, Charków, Dniepropietrowsk, stale wykazuje tendencję zwyżkową, co jest zjawiskiem nie spontanicznym, lecz zorganizowanym i kierowanym odgórnie. Ale do tego sprawa się nie ogranicza. Główny atak idzie na ukraińską kulturę i na język. Od czasów generalnej rzezi intelektualistów ukraińskich w latach trzydziestych literatura ukraińska jest konsekwentnie i systematycznie spychana do poziomu prowincjonalnego kopciuszka, poddanego wszelkim możliwym ograniczeniom, a raczej oczywistym szykanom.

Oficjalnie obowiązuje leninowska zasada równouprawnienia najmniejszych nawet narodów pod względem kulturalnym i językowym; praktyka codzienna jest zupełnie inna. Teza, że z biegiem czasu język rosyjski upowszechni się w całym Związku Sowieckim, dopasowywana jest przede wszystkim do narodów słowiańskich, a więc Ukraińców i Białorusinów. Oddziaływuje rusyfikacyjne szkoły, a następnie prasa, służba wojskowa i tak dalej. Zwłaszcza w szkolnictwie wyższym, gdzie uprzywilejowanie rosyjszczyzny jest posunięte najdalej. Żadne protesty nie odnoszą najmniejszego skutku.

Każda próba domagania się równouprawnienia narodowego piętnowana jest natychmiast jako „burżuazyjny nacjonalizm”, co w wypadkach bardziej drażliwych prowadzi do sali sądowej i w dalszej konsekwencji do łagru. Gdy tacy „nacjonaliści”, z tekstem sowieckiej konstytucji w ręku, usiłują udowodnić, że władze jej nie przestrzegają, podróż do mordwińskich lasów i bagien jest zapewniona.

Lista skazanych w ciągu ostatnich lat jest bardzo długa i obejmuje nie tylko intelektualistów, lecz również studentów i robotników. Procesy z reguły odbywają się przy drzwiach zamkniętych, co jest zrozumiałe, gdyż postawa sędziów, w razie jej ujawnienia, zaczyn jeszcze silniejszego fermentu. Ale i tak prawdy nie udaje się ukryć pod korcem. Doszło do zjawiska, o jakim za czasów stalinowskich nie było mowy, mianowicie do „przezwyciężenia strachu”, a nie jest to dla aparatu przemocy i terroru zjawisko przyjemne.

W Polsce mało się wie o tym wszystkim, choć dzieje się za najbliższą miedzą. Polskiemu pisarzowi czy dziennikarzowi jest stosunkowo łatwo pojechać do Moskwy albo Leningradu, nawet do Tyflisu i Taszkientu — do Kijowa albo Lwowa znacznie trudniej. Tak zwana wymiana kulturalna ogranicza się do minimum, a przy tym zawsze ma charakter oficjalny. A reszta kto jeździ?!

Cóż z tego przyszło, że na uroczystości rocznicowe Tarasa Szewczenki pojechała delegacja pisarzy, jeżeli jej skład był starannie przesiany, a wieniec na mogile w Kaniowie składał obywatel Jarosław Iwaszkiewicz! Nie miano sobie nawet nic do powiedzenia podczas tej wycieczki, prócz duserów utrzymanych w stylu „drętwej” mowy.

Normalne stosunki polsko-ukraińskie nie istnieją. Złożyło się na to wiele przyczyn. Wciąż ciąży wspomnienie wrogości z lat międzywojnia, a zwłaszcza krwawych wydarzeń podczas wojny i późniejszych walk z oddziałami UPA na Łemkowszczyźnie, wspomnienie umiejętnie podsycane przez publicystykę reżymową. Ze swojej strony Moskwa dba, żeby stara wrogość nie ulegała rozładowaniu. Świadczą o tym chociażby książki protegowanych i inspirowanych przez partię pisarzy ukraińskich, rojące się od wypadów antypolskich, zwłaszcza gdy chodzi o powieści historyczne, vide osławiona „Rada Perejasławska” Natana Rybaka. Prasa polska w kraju poświęca sprawom ukraińskim bardzo mało miejsca, podobnie jak prasa na Ukrainie niechętnie zajmuje się sprawami polskimi, a to wbrew niewątpliwemu zainteresowaniu Polską ze strony społeczeństwa.

Zainteresowanie to łączy się z dość żenującą dla obserwatora emigracyjnego idealizacją stosunków w Polsce. Prawda, kto stale siedzi na ostrym mrozie, temu nawet nieopalana izba może wydać się niemałym rajem. Jednak złudzenia idą zbyt daleko, co oczywiście, jest konsekwencją braku dokładnej orientacji w polskich stosunkach. To dlatego jeden z pisarzy ukraińskich mógł w przemówieniu, wygłoszonym w kijowskim Babim Jarze podawać Polskę za przykład, czy nawet wzór pozytywnego rozwiązania kwestii żydowskiej (co prawda, było to na półtora roku przed rozpętaniem kampanii „antysyjonistycznej”), zaś inny pisarz poszedł na lekkomyślny krok: wystosował list do Gomułki, skarżąc się na rusyfikacyjną politykę moskiewskiej centrali i prosząc towarzysza „Wiesława” o życzliwą interwencję. Gomułka przekazał list sowieckim władzom bezpieczeństwa i niefortunny autor powędrował do obozu koncentracyjnego.

Iwana Dziubę i Swiatosława Karawanskiego — bo to o nich mowa — wprowadziło w błąd niedostateczne rozeznanie we wewnętrznej sytuacji w Polsce. Ale ważne jest to, że wymienieni pisarze w swojej walce o wolność i narodowe prawa spoglądają z nadzieją właśnie ku Polakom. To daje pojęcie o naszych możliwościach, gdyby komunistów, rządzących w kraju, interesowało coś więcej poza kurczowym trzymaniem się władzy.

Nie zmienimy geografii, a więc również nie zmienimy faktu, że na znaczną przestrzeni naszym bezpośrednim sąsiadem jest i pozostanie naród ukraiński. Poczynając od końca wieku XVI sąsiedztwo to układało się na ogół niedobrze, a w pewnych okresach zupełnie źle. Komunistyczni łgarze deklarują o braterstwie narodów socjalistycznych, ale te deklaracje nie warte są nawet świstków papieru, na których je drukują. Chyba tylko braterstwo ludzi zniewolonych i przebywających w tym samym więzieniu, z tym rozróżnieniem, że regulamin nie jest dla każdej celi jednakowy; Ukraińcy wepchnięci zostali do celi o regulaminie bodaj najbardziej surowym.

Czy po tylu wiekach wzajemnych pretensji, sporów i często krwawych walk możliwa jest normalizacja stosunków polsko-ukraińskich? Przy dobrej woli obu stron wszystko jest możliwe. Ale o żadnym przerzucaniu mostów nad przeszłością nie może słyszeć ani wielkorządca Ukrainy z moskiewskiego ramienia, ani reżym bojący się własnego społeczeństwa, warszawskich mandarynów. Uważają oni, że skoro obydwa narody znalazły się razem w komunistycznym worku, wszystko zostało raz na zawsze załatwione.

Cóż bardziej naturalnego, samo przez się zrozumiałego, jak podtrzymywanie żywych stosunków z najbliższym sąsiadem, którego dzieje pokrywają się ponadto w sporej części z historią narodu polskiego! Ukraina jest rzekomo osobnym państwem, które zgodnie z konstytucją może każdej chwili, jeśli tylko zechce wystąpić ze Związku Sowieckiego, posiada własne przedstawicielstwo w Organizacji Narodów Zjednoczonych, ale te nieliczne kontakty, jakie istnieją między Warszawą i Kijowem, muszą odbywać się via Moskwa.

W tej sytuacji nie ma, oczywiście, komu upomnieć się o unormowanie spraw najprostszych, o położenie nacisku nie na to, co nasze narody dzieliło i dzieli, lecz na to, co łączyło i łączy. Nie podobna wystąpić z taką inicjatywą, która mogłaby pewne szanse, gdyby wyszła od Polaków, bo Ukraińcy są skrępowani w znacznym stopniu. Cóż, kiedy dla reżimu Gomułki te sprawy nie tylko nie mają żadnego znaczenia — w ogóle znajdują się poza zakresem jego widnokręgu.

Nie można w Polsce ani na Ukrainie podjąć w jawny sposób wysiłku obiektywnego przepracowania historii stosunków polsko-ukraińskich nie tylko w wieku XX, ale i w dawniejszych czasach, nie można nawiązać stałych stosunków kulturalnych, upomnieć się o wzajemne zabezpieczenie zabytków przeszłości, zbiorów, archiwów, ani o szkolnictwo i organizację społeczno-kulturalne dla mniejszości polskiej na Ukrainie, która to mniejszość znajduje się resztą w gorszych warunkach niż mniej liczni Ukraińcy w Polsce. Nie brakuje tak skandalicznych spraw, jak z jednej strony, na przykład stan kościołów lwowskich i cmentarza Orląt, a z drugiej strony niemiej skandaliczna sprawa zabytkowych cerkwi unickich na Zasaniu. Trudno zorientować się na odległość, czy episkopat polski miał możliwości interweniowania w tej ostatniej sprawie i czy w ogóle są nią poważnie zainteresowani.

Mimo wszystkie trudności, nasze społeczeństwa nie powinny o tych rzeczach zapominać. Trzeba zdać sobie sprawę, że między studentami rozpędzanymi i bitymi przez warszawskie ORMO, a młodymi intelektualistami ukraińskimi, zsyłanymi do łagrów w Mordowii, istnieje ścisły związek — jedni i drudzy walczą o tę samą sprawę.

Naszkicowany powyżej a niewesoły stan rzeczy nie powinien przecież skłaniać do rezygnacji. Czego nie może zrobić dziś, może, w zmienionych warunkach można będzie podjąć jutro. Byle by to ewentualna zmiany warunków nie zastała nas, jak tyle razy w przeszłości, nieprzygotowanych. Gdy w kraju tego rodzaju inicjatywy i prace przygotowawcze w poważniejszym zakresie skazane są na niepowodzenie, czy raczej są po prostu zakazane, tym większy obowiązek spada na ośrodki emigracyjne.

Od razu trzeba stwierdzić bez ogródek, że na emigracji uczyniono dotychczas w tym kierunku stanowczo za mało. Zarzut ten dotyczy zarówno Polaków jak Ukraińców. Niniejszy zbiór dokumentów, oświetlających walkę narodu ukraińskiego o minimum swobód i praw, dla niejednego czytelnika będzie zapewne rewelacją, tak słaba jest znajomość tych spraw i w kraju i na emigracji politycznej.

Przed dziewięciu laty, w tym samym wydawnictwie ukazała się obszerna, blisko tysiąc stron licząca antologia literatury ukraińskiej, pod tytułem „Rozstrzelane Odrodzenie”*. 

____________________________________________________________________________________

* Jurij Ławrinenko, Rozstrzelane Widrodżennia. Antologia 1917-1933. Poezja - Proza - Dramat - Esej. Biblioteka „Kultury”, Tom XXXVII. Instytut Literacki 1959.

____________________________________________________________________________________

Ale były to oryginalne teksty w języku ukraińskim, a więc masie polskich czytelników niedostępne. Niniejszy zbiór ma inny charakter, ale znajduje się na przedłużeniu tej samej linii: udowadnia, że opór i walka nie wygasły po dziś dzień, że młode pokolenia ukraińskie nawiązują do wysiłku tamtych poprzedników, zniszczonych przez straszliwy terror stalinowski. A skoro nawiązują, staje się oczywiście, że ofiary poniesione przez naród w latach dwudziestych i trzydziestych nie poszły na marne.

Sprawa ukraińska jest w zespole zagadnień, związanych z imperium sowieckim, najważniejsza, gdyż dotyczy narodu drugiego co do swej liczebności i znaczenia po rosyjskim. Nie jest przecież jedynym trudnym problemem w dziedzinie narodowościowej. Kraje bałtyckie, Białoruś, Kaukaz, Turkiestan — stanowią zagadnienia analogiczne, a w każdym razie bardzo zbliżone. Dopiero po ich poznaniu i odpowiednim ustawieniu na tle historycznym można z powagą i odpowiedzialnością mówić o całokształcie zagadnienia, jakim jest Związek Sowiecki.

W miarę swego rozwoju imperium rosyjskie stawało się państwem coraz bardziej wielonarodowym i ten charakter niezmiennie zachowuje. I nigdy, od Piotra I poczynając, a na Breżniewie i Kosyginie kończąc, narody nie rosyjskie nie miały możliwości swobodnego rozwoju społecznego, gospodarczego i kulturalnego. Tak zwana leninowska polityka narodowościowa była posunięciem taktycznym, dokonanym pod naciskiem okoliczności w okresie rewolucji i wojny domowej. Zasady tej polityki pozostały później na papierze i obecnie również nie są realizowane.

Co przyniesie przyszłość? W epoce, gdy nawet prymitywne ludy, bez żadnej tradycji historyczno-państwowej, uzyskują niepodległość, ba, uznawane jest prawo do niezawisłego bytu niewielkich wspólnot, liczących nieraz po kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców, nie wydaje się, aby obecny stan, sztucznie bo siłą utrzymywany przez Rosję, mógł się utrzymać na stale.

Stara tradycja mocarstwowa każe Rosjanom w każdej próbie, idącej po linii interesów poszczególnych narodów, dopatrywać się zamachu na całość imperium, zatem aktu wrogiego w stosunku do rosyjskiego narodu. Gdy się ma do czynienia z tak sztywną postawą, wszelka dyskusja staje się niemożliwa. Ale zagadnienie istnieje nadal i ciągle daje znać o sobie.

Czy ewolucja w kierunku demokratyzacji obrzmiałego organizmu państwowego jest tylko pobożnym życzeniem, czy realną nadzieją? Niżej podpisujący się na to swoje własne poglądy, niekoniecznie zawsze pokrywają się z postawą zespołu miesięcznika „Kultura”. Ale nie to jest ważne. Przyszłość pokaże, czy w chwili, gdy stała obręcz sowieckiego przymusu rozluźni się, zainteresowane narody upomną się o prawo do istnienia państwowego w całkowitej separacji od Rosji, czy też wybiorą rozwiązanie bardziej kompromisowe, na przykład coś w rodzaju rozległego Commonwealth'u, na zasadach całkowitego równouprawnienia.

Powtarzam — każdy może mieć na to swój własny pogląd. Jedno jest pewne: nikt z zewnątrz takiego rozwiązania nie narzuca, decyzje będą pobierać same narody, wchodzące w skład Związku Sowieckiego. Cała rzecz polega na tym, czy naród rosyjski zdobędzie się na zrozumienie tej prostej, a jednak, jak się tyle razy okazało, trudnej do przyjęcia prawdy, że lepiej zrezygnować z roli bezwzględnego hegemona i mieć obok siebie narody przyjazne, niż usztywniać się w wielkomocarstwowej pysze, budząc na każdym kroku wrogość i nienawiść. Pewne wystąpienia przedstawicieli młodej inteligencji rosyjskiej w Sowietach pozwalają na optymizm.

Natomiast oficjalna polityka reżimu sowieckiego w stosunku do narodu ukraińskiego jest nieodmiennie ta sama co za Stalina, choć ulega wahaniu taktycznym: rusyfikacja, dławienie wszelkiej niezależności i swobodnej myśli, terror wobec protestujących i buntujących się. Obfita dokumentacja, zebrana na przestrzeni lat ostatnich, już po skompromitowaniu „kultu jednostki”, nie pozostawia żadnych wątpliwości, jest jak najbardziej jednoznaczna.

Stalin okaleczył naród ukraiński na długi okres czasu. Głód, z całą premedytacją zorganizowany w latach 1932-33, i jednoczesne masowe deportacje złamały opór ukraińskiej wsi; systematyczny terror o charakterze autentycznej eksterminacji zniszczył najlepiej część elity kulturalnej. Wydawało się, że został przełamany stos pacierzowy narodu i obcięta głowa. A jednak już po ćwierćwieczu okazało się, że egzekwie odprawione zostały przedwcześnie. Zaś następna dekada udowodniła, że protest i bunt przybierają stale na sile, choć nie brakuje — nie może być inaczej — dezercji i aktów kapitulacyjnych.

„Przezwyciężenie strachu” — z tym zwrotem, już uprzednio przeze mnie użyty, czytelnik ciągle będzie spotykać się na stronach tego tomu — to najważniejsza zdobycz nowej, postalinowskiej Ukrainy. Stalinowi naprawdę udało się sparaliżować milionowe masy przy pomocy strachu, zabić wolę oporu, odebrać nadzieję to ostatnie, co męczonym i deptanym pozostawało — osobistą, ludzką godność.

Teraz wszystko zmieniło się radykalnie. Zamiast procesów pokazowych, sądy przy drzwiach zamkniętych; zamiast poniżającej autokrytyki i kajania się, pisemne protesty, adresowane do najwyższych władz i przemycane poza druty kolczaste obozów; zamiast skamlania o łaskę, ostre wystąpienia, piętnujące praktyki organów śledczych. Wszystko więc zostało odwrócone o 180 stopni.

Wszystko to występuje w jakimś natężeniu także w społeczeństwie rosyjskim — wystarczy powołać się na zachowanie się oskarżonych na procesach literackich i młodzieżowych — ale na Ukrainie przybrało rozmiary największe. O paraliżujących działaniu strachu nie ma już mowy. Aparat przemocy i represji działa nadal z całą sprawnością, ale psychologiczne skutki terroru uległy daleko idącemu osłabieniu i na tym polega oczywiste potknięcie się systemu.

Lektura niniejszego zbioru dokumentów jest wielce pouczająca, choć niekiedy dość uciążliwa w swojej monotonii. Tak uciążliwa, powtarzająca się i monotonna, jak metody śledcze sowieckich organów bezpieczeństwa, jak beznadziejne ślimaczenie się dni w więzieniach i łagrach. A w sumie obraz narodu, tyle razy miażdżonego i ćwiartowanego, który nie chce się poddać i wciąż wykazuje zdumiewającą wolę walki, z wiarą w niełatwe zwycięstwo. Chodzi więc o lekturę, której trud na pewno się opłaci.

 

Józef ŁOBODOWSKI

 

Individual
Boris Pasternak
10 February 1890 - 30 May 1960
Individual
Joseph Brodsky
24 May 1940 - 28 January 1996
Individual
Andrei Sinyavsky
8 October 1925 - 25 February 1997
Individual
Yuly Daniel
15 November 1925 - 30 December 1988
Individual
Aleksandr Solzhenitsyn
11 December 1918 - 3 August 2008
View all