Paratext 1947

Introduction to "Portret Kanta i Trzy Eseye o Wojnie" by Bolesław Miciński

A Portrait of Kant and Three Essays on War
Information
Source Type
Paratext
Publications
A Portrait of Kant and Three Essays on War
Date
1947
Place
Rome
Language
Polish
Text

SŁOWO WSTĘPNE K. REGAMEYA

BOLESŁAW MICIŃSKI

1911–1943

Tomik poezji, zbiór esejów, broszura filozoficzna, oraz „łabędzi śpiew”, wychodzący obecnie w druku – „Portret Kanta” – są to jedyne wydane dotychczas większe dzieła Bolesława Micińskiego. Śmierć w 32-gim roku życia nie pozwoliła mu dać ze siebie wszystkiego, na co było stać, trawiąca go latami choroba i tułacze życie emigracyjne podczas wojny uniemożliwiły wykończenie już prawie gotowych tomów jak praca o Julianie Apostacie i dwa nowe zbiory esejów: „Dyliżans filozoficzny” i „Na dnie szuflady”. Mimo jednak tak krótkiego życia i mimo szczupłego dorobku twórczego nie jest Miciński bynajmniej postacią, do której można by było zastosować we wspomnieniu pośmiertnym utartą formułkę „przedwcześnie zgasły, pięknie zapowiadający się talent”, by potem, po uspokojeniu sumienia raz na zawsze przykryć jego pamięć mgłą zapomnienia i obojętności. Przeciwnie, w ciągu tych krótkich dziesięciu lat swej działalności na terenie warszawskim zabłysnął on od razu jako jednostka dojrzała i nawskroś oryginalna i w żadnym wypadku nie może być uważany za postać nieznaną. Trudno by było raczej znaleźć w polskim życiu artystycznym okresu międzywojennego drugiego człowieka, który by potrafił, tak jak Miciński, skupić wokół siebie niemal wszystkie wybitniejsze jednostki twórcze tego okresu.

Zarówno dzięki swej wszechstronnej chłonności artystycznej, jak też wyjątkowemu urokowi osobistemu zdołał on zbliżyć się do najwybitniejszych przedstawicieli starszego pokolenia z taką samą łatwością, jak do najmłodszych swoich rówieśników, umiał znaleźć wspólny język z pisarzami i plastykami, muzykami i aktorami. Dzięki swej szczerości i lojalności, wyjątkowej w owym okresie zaciętych walk ideologicznych i podziemnych intryg między wrogimi klikami, cieszył się przyjaźnią ludzi z najbardziej zwalczających się obozów, nieraz stawał się jedynym łącznikiem między nimi. Już samo zestawienie nazwisk ludzi blisko zaprzyjaźnionych z Micińskim wskazuje na rozległość i ciężar gatunkowy jego stosunków, zwłaszcza iż były to przeważnie stosunki o wiele bliższe niż zwykłe znajomości. Najliczniejsza jest oczywiście plejada pisarzy i poetów. Miciński znał osobiście prawie wszystkich literatów warszawskich; ograniczam się tu do wymienienia ludzi bliżej z nim zaprzyjaźnionych: Iwaszkiewicz, Parandowski, Wittlin, Stempowski, z młodszych Uniłowski, Czechowicz, Straszewicz, Sebyła, Gałczyński, Andrzejewski, Miłosz, Zawieyski. Plastycy: Przybylski, Józef Czapski, Pankiewicz, Brandel, Bielska. Muzycy: Szymanowski, Kondracki, Maciejewski, Małcużyński, Kranz, Palester, Szałowski, Spisak. Artyści dramatyczni: Jaracz, Perzanowska, Buczyńska, wielu najmłodszych. Filozofowie: Tatarkiewicz, ks. Jakubisiak, Jerzy Braun, Kroński, Stępniewski, Sobociński. Wreszcie, last but not least, St. I. Witkiewicz, którego trudno by było umieścić w jednej tylko z powyższych szufladek i którego przyjaźń, pełna zresztą starć, bardzo poważnie zaważyła na rozwoju Micińskiego. Cytuję te nazwiska z pamięci, to też zapewne lista nie jest pełna, ale już i te nazwiska, jakie wymieniłem, są wystarczająco wymowne. Ktokolwiek zna polskie życie kulturalne i polityczne w owym okresie, z trudem uwierzy w możliwość ugrupowania tych ludzi razem. Tym niemniej Miciński potrafił tego dokonać.

Ten liberalizm w doborze przyjaciół bynajmniej jednak nie świadczy o kompromisowości czy chwiejności światopoglądowej Micińskiego. Odznaczał się on raczej wystarczającym obiektywizmem, by ocenić ludzi wartościowych, nawet gdy różnili się od niego poglądami. Obdarzony był intuicją pozwalającą mu wyróżniać ludzi nieprzeciętnych. Do wielu z wymienionych wyżej przyjaciół zbliżył się w okresie, gdy jeszcze nic nie reprezentowali, gdy byli nikomu nieznanymi debiutantami. I niemal nigdy się nie pomylił. Z chwilą gdy odczuł w kimś talent czy oryginalność umysłu, podziw jego przyjmował formę przyjaźni tak szczerej i bezinteresownej, że znajdowała ona prawie zawsze oddźwięk. W przyjaźni tej był obiektywny. Dobrze widział przywary wybranych przez siebie przyjaciół, oceniał je nieraz surowo, ale umiał oddzielić je od tego, co w danym człowieku było wartościowe i godne podziwu.

Obiektywizm ten nigdy jednak nie graniczył z kompromisem. Gdy przyjaciele stawali się zbyt despotyczni i chcieli narzucać Micińskiemu postępowanie niezgodne z jego przekonaniami, dochodziło do zerwania, przeważnie bardzo dla niego bolesnego. Wspomniałem już o licznych tarciach z Witkiewiczem, nieuniknionych wobec drażliwego i niezrównoważonego usposobienia twórcy „Nienasycenia”. Głośne w swoim czasie były konflikty Micińskiego z Jerzym Braunem, z Uniłowskim, ze Stanisławem Piaseckim. Powstały one przeważnie na tle różnic ideowych, nigdy ze względów osobistych, i nie były dla Micińskiego równoznaczne z rezygnacją z przyjaźni. Występuje tu jeszcze jedna bardzo znamienna cecha jego charakteru: gdy się raz do kogoś przywiązał, pozostawał mu wierny. Nawet po zerwaniu, do którego był zmuszony okolicznościami, nawet po rozczarowaniu się w danym człowieku, nawet gdy dawny przyjaciel stawał się wrogiem, nie przestawał być Miciński do niego przywiązany.

W ten sposób stała się osoba Micińskiego jedną z soczewek, skupiających młodsze i żywotniejsze prądy artystyczne i myślowe w Polsce z lat 1930–1939. Obrócone w perzynę w 1944 r. warszawskie mieszkanie Micińskich pozostaje dla niejednego symbolem tej epoki, bujnej i pełnej fermentu, epoki jeszcze tak niedawnej, a która minęła bezpowrotnie. (Jakżeż wielu spośród wymienionych wyżej ludzi już nie żyje, a wielu z nich radykalnie zmieniło swoje oblicze).

Tę samą wszechstronność, co w doborze przyjaciół, odnajdujemy w psychice Micińskiego. Czy był on filozofem, czy poetą, estetykiem czy eseistą? Literaci zarzucali mu zbytnie obciążanie się balastem filozoficznym, filozofowie – zbyt literackie traktowanie problemów. Nie spostrzegali, że w tym pozornym pomieszaniu dziedzin wypowiadał się cały człowiek, dla którego zarówno sztuka, jak filozofia były zbyt istotnymi sprawami osobistymi, by mógł on i chciał je szufladkować i sztucznie rozdzielać. Toteż w tych kilku uwagach wstępnych pragnąłbym mówić o Micińskim przede wszystkim jako o człowieku, nie tylko dlatego, iż jest to jedyne osobiście dla mnie możliwe ustosunkowanie się do pamięci najwierniejszego i najbardziej oddanego przyjaciela, jakiego spotkałem w życiu, lecz również dlatego, iż wszelkie sztuczne rozbijanie tej postaci na osobne przedziałki, związane z różnymi dziedzinami jego działalności, byłoby zapoznawaniem najistotniejszych źródeł jego twórczości.

Przy takim ujęciu biografia Micińskiego, chociaż tragicznie krótka, staje się szczególnie ważna. Mimo iż nic w dzieciństwie Micińskiego, ani jego ówczesne zainteresowania, ani atmosfera domu rodzinnego nie zapowiadały jego późniejszej działalności, lata te, do których miał wielki sentyment, stanowią bardzo ważny czynnik w ukształtowaniu jego psychiki. Urodził się Bolek 23 kwietnia 1911 roku w pierwszy dzień Wielkiejnocy, w Mokrej, majątku Micińskich na Podolu. Spędził tam siedem pogodnych lat w typowej atmosferze polskich dworów kresowych, pełnej narodowych tradycji i rozmachu. Najbardziej barwną postacią we wspomnieniach Micińskiego z tego okresu był jego dziadek, który wybudował sobie wielki pałac i gromadził w nim rodzinę i przyjaciół, „żeby po polsku mówić nie zapomnieli”. Do gościnnego domu ściągali ludzie z najdalszych okolic z Kaukazem i Syberią włącznie, do stołu zasiadało około 60 osób. Dominującą jednak osobą w tych wspomnieniach i przez całe życie był ojciec Micińskiego, człowiek, po którym Bolek odziedziczył najpiękniejszą cechę swego charakteru – dobroć i delikatność. Dobroć pana Micińskiego znana była w całej okolicy. Gdy w 1917 roku zaczęły się na Ukrainie rozruchy i prześladowania ziemian, chłopi miejscowi z własnej inicjatywy wręczyli Micińskim rodzaj glejtu, jedyny w swoim rodzaju dokument, w którym proszą władze rewolucyjne o wszelkie względy dla towarzysza Micińskiego, który chociaż jako „pomieszczyk” krew chłopską pił, „ale nie dużo”, szkoły budował, popów nie prześladował, owszem cerkiew postawił.

Mimo tak wyjątkowej sytuacji musiała jednak rodzina Micińskich podzielić los całego ziemiaństwa kresowego i po dłuższych tułaczkach z przygodami dotarła w 1919 roku do Polski i osiedliła się w Bydgoszczy, w mieście, które w owych latach sprawiało wrażenie jakiejś wyspy kresowej na Pomorzu. Opróżniona w dużym stopniu przez ludność niemiecką, stała się Bydgoszcz przytułkiem wszystkich rzesz Polaków, przybyłych z Podola i Kijowszczyzny, wytrąconych z siodła, zrujnowanych, szukających nowych podstaw egzystencji, a znajdujących je tam łatwiej, niż gdzie indziej w Polsce.

Tam też wstępuje 9-letni Bolek do klasycznego gimnazjum z łaciną od pierwszej, a greką od trzeciej klasy. Przypadek napozór błahy, a jednak zdaniem samego Micińskiego jeden z najdonioślejszych w jego życiu. Greka bowiem okazała się dla niego nie nudnym i niepotrzebnym przedmiotem szkolnym, lecz bramą do nieprzeczuwanych skarbów piękna i fantazji. Bolek był bodaj jedynym chłopcem w szkole, który naprawdę umiał grekę i czytał Homera w oryginale. „Odysseja” stała się jego pierwszą miłością i miłości tej nie sprzeniewierzył się do końca życia. Nie była jednak miłością jedyną. Umiał on w swym pełnym chłopięcego entuzjazmu sercu znaleźć równie poczesne miejsce dla innych arcydzieł, przy czym dobór ulubionych książek znowu wskazuje na niezmiernie wczesny rozwój. Już jako zupełnie mały chłopiec umiał na pamięć „Pana Tadeusza”, „Dziady” i „Nieboską Komedię”. Słowackiego natomiast nie znosił od dzieciństwa i nigdy się do niego nie przekonał.

Z tym wszystkim był on dzieckiem zupełnie normalnym, zapamiętale grał w futbol, bawił się w Indian, polował na szczury i z takim samym zapałem, jak Homera, pochłaniał lekturę dziecinną. Lekturze tej pozostał również wierny przez całe życie. W jego esejach „Podróże do Piekieł” obok postaci Homerowych, obok Hioba, czy Kartezjusza, występują jako elementy równorzędne Robinson Crusoe, bohaterowie powieści Karola Maya. Te bardzo nieoczekiwane skojarzenia mogłyby wydawać się specjalnym chwytem pisarskim, obliczonym na zaskoczenie i mającym nadać esejom posmak oryginalności, były jednak u Micińskiego zupełnie spontaniczne i szczere. Po prostu sięgnął do postaci najbardziej umiłowanych, gdyż wchłoniętych przez świeżą wyobraźnię dziecięcą, dla której umieszczenie Winnetou obok Odysseusza, Eneasza, obok Robinsona było rzeczą zupełnie zrozumiałą. I mimo, iż skojarzeniom tym daje podbudowę psychologiczną, prowadzącą do głębokich wniosków natury ogólnej, nie tracą te skorzenia nic ze swej świeżości, spontanicznie bowiem wypływają z naiwnie dziecięcego materiału wyobrażeniowego.

Tym niemniej już w owym okresie nad czystą dziecięcą ciekawością zaczyna dominować wrażliwość na piękne sztuki. Pojawia się zamiłowanie do muzyki, początkowo raczej przypadkowe. Ojciec Bolka grał na skrzypcach, w domu bywało dużo muzyków. Między innymi rodzina Micińskich była w przyjaźni z Szymanowskimi, z którymi sąsiadowali na Kresach i z którymi zetknęli się znowu w Bydgoszczy. Szymanowski dzielił wówczas los wszystkich kresowców, nie miał nawet fortepianu i pracował przy instrumencie, pożyczonym przez państwa Micińskich. I oto w owym czasie, kiedy jeszcze większość muzyków polskich nie wiele rozumiała z twórczości Szymanowskiego, Bolek wraz ze swą siostrą Nelą, mającą równie wcześnie rozwiniętą wrażliwość artystyczną, chodzili podsłuchiwać, jak Szymanowski komponuje. Od tego czasu datuje się kult Micińskiego dla Szymanowskiego, któremu również nigdy się nie sprzeniewierzył.

W VI-ej klasie zamiłowania Bolka skrystalizowały się ostatecznie; rzuca sporty i zabawy, pogrąża się całkowicie w studiach literatury antycznej. Zaczytywuje się Platonem i pracami Tadeusza Zielińskiego. Spędza całe dnie w Bibliotece miejskiej, zaniedbuje inne przedmioty i w rezultacie ten najzdolniejszy uczeń w szkole zostaje na drugi rok w szóstej klasie. Wypadek ten, dosyć częsty, w życiorysach wybitnie uzdolnionych ludzi, miał zresztą dla Micińskiego skutki raczej dodatnie. By uniknąć powtarzania klasy w tej samej szkole, przenoszą rodzice Bolka do gimnazjum im. Rejtana w Warszawie. Trafia on tu w zupełnie inną atmosferę. W szkole ma inteligentniejszych kolegów, zaczyna równocześnie chodzić na uniwersyteckie wykłady prof. Zielińskiego, uczęszcza na wystawy malarskie, a zwłaszcza na koncerty symfoniczne, które odkrywają przed nim zupełnie nowy świat. W szybkim tempie wyróżnia się na nowym terenie. Zakłada w gimnazjum „kółko klasyczne”, wygłasza referaty o Grecji, po raz pierwszy próbuje sił na polu twórczym. Pisze poemat dramatyczny „Achilleis” (1928), który ma zamiar wystawić przy pomocy kolegów amatorów. Projekt ten nie dochodzi jednak do skutku, gdyż nagle, niemal zupełnie niespodziewanie zapada Miciński ciężko na płuca i zostaje wywieziony do Zakopanego.

Katastrofa ta ma bardzo duże znaczenie w jego rozwoju. Po raz pierwszy przeżywa poważny wstrząs życiowy i odtąd już myśl o stale grożącej mu śmierci przewija się przez całą jego twórczość. W jednym z pierwszych swych wierszy myśl ta znajduje przejmujący wyraz:

 „Zgasnę. Jutro wszechświat zamknięty w skrzyni trumiennej zakopią w zwałach żółtej gliny...Zgasnę, jak lampa zdmuchnięta, jak mlecz przekwitły, rozwiany wiatrem, opadnę na zeschłą żółtą trawę... Śmierć ścięła w źrenicach szeroko rozwartych szkliwem nieprzezroczystym białe gwiazdy płynące po niebie... Niebo zastygło, w górze czerń, po której płyną białe gwiazdy, a z dołu miedź rozdarta kolcem dzikiej róży płacze kroplami skrzepłych głogów i ćmi czerwonym gwiezdnym kurzem w moje wilgotne oczodoły. I z ust, sklejonych bryłą gliny, kwitnie płonącym krwawo krzewem rozdartej wiatrem jarzębiny”.

Tym niemniej pobyt w Zakopanem nie jest okresem straconym. Styka się tam Miciński z wybitnymi przedstawicielami świata artystycznego, z Szymanowskim, ze Stanisławem I. Witkiewiczem, nawiązuje korespondencję z Parandowskim. Chociaż ma 18 lat i jeszcze nie ma matury, nie jest traktowany jako sztubak, lecz jako równorzędny partner rozmów i dyskusji, a niestety również pijackich zabaw.

W każdym razie po kuracji, która dała pomyślne wyniki, wraca do Warszawy już jako dojrzały człowiek i wchodzi w świat artystyczny. Razem z Uniłowskim debiutuje w 1931 r. wierszem o Św. Szymonie Słupniku w „Kwadrydze”, czasopiśmie redagowanym przez Władysława Sebelę. Zbliża się poprzez to pismo do warszawskiej awangardy poetyckiej. Równocześnie jednak nawiązuje stosunki z wybitnymi przedstawicielami starego pokolenia literackiego – Iwaszkiewiczem, Wittlinem, Czechowiczem. Poznaje prace estetyczne St. I. Witkiewicza i wraz z siostrą Nelą, będącą zawsze wierną towarzyszką i powiernicą jego ideowych i artystycznych przeżyć, staje się entuzjastycznym zwolennikiem teorii „czystej formy”. Zmienia to zasadniczo jego stosunek do Witkacego. W Zakopanem nie bardzo go lubił, teraz jednak zachwyt dla idei, jak zresztą zawsze u Micińskiego, przyjmuje formę uwielbienia dla twórcy idei. Witkacy, wciąż jeszcze zwalczany i wyszydzany, akceptuje z radością nowego wielbiciela i obdarza o 26 lat młodszego Bolka szczerą, jakkolwiek bardzo kapryśną, despotyczną i nie uznającą sprzeciwu przyjaźnią.

W tych warunkach przygotowanie się do matury było dla Micińskiego jedynie dokuczliwym epizodem bez znaczenia. Po szczęśliwym załatwieniu tej nieistotnej formalności i otrzymaniu oficjalnego świadectwa dojrzałości, na które zasługiwał już znacznie wcześniej, rzuca się z zapałem w wir nowej działalności.

Poznałem go właśnie w tym okresie. Przyjaciel i krewny Micińskiego, młody filozof i poeta Jerzy Braun powziął w owym czasie zamiar założenia filozoficzno-literackiego pisma, mającego przeciwstawiać się „Wiadomościom Literackim”, dać możność swobodnego wypowiadania się młodym talentom i wprowadzić świeży powiew w nieco zatęchłą atmosferę literacką owych lat. Debiutowałem w tym piśmie, noszącym nazwę „Zet”, artykułami o muzyce, Miciński objął dział krytyki literackiej, a poza tym zdobył współpracę Witkiewicza, Sebyły i kilku młodszych. Pamiętam burzliwe zebrania komitetu redakcyjnego. Głównym celem Brauna było propagowanie i wyjaśnianie doktryny Hoene-Wrońskiego, nie wszyscy jednak współpracownicy „Zetu” chcieli czy umieli podporządkować się temu celowi, co stało się przyczyną licznych rozdźwięków, a po pewnym czasie doprowadziło do rozłamu. Miciński, Sebyła, Witkacy wystąpili z pisma, inni jak niżej podpisany pozostali, ale zachowali z Bolkiem serdeczne stosunki przyjacielskie. Jedynie między Braunem a Micińskim stosunki już nigdy nie uległy poprawie, a po kilku latach doszły do ostrego, bolesnego dla obu stron zerwania.

Od czasów znajomości z Bolkiem na gruncie „Zetu” stałem się częstym bywalcem domu Micińskich, niezmiernie serdecznie przyjęty przez całą rodzinę. Pamiętam jak dziś atmosferę pokoju przy Al. Trzeciego Maja, ze ścianami zawieszonymi portretami Bolka i Neli, zrobionymi przez Witkacego. Pamiętam owe zaciągające się do późnej nocy dyskusje na najrozmaitsze tematy artystyczne i filozoficzne, Nelę skuloną na tapczanie (właściwością jej było, że zawsze wolała pozycję leżącą od siedzącej), Bolka rozpartego z dobrotliwym uśmiechem przy biurku, upstrzonym niedokończonymi szkicami Witkacego i, ku utrapieniu Neli, strącającego popiół z fajki do jednej z szuflad biurka. Obowiązkowym punktem programu tych wieczornych posiedzeń był mój „koncert” na starym rozklekotanym pianinie z nokturnem Chopina i preludium Rachmaninowa dla papy Micińskiego, a zawsze tą samą sonatą Mozarta dla Bolka i Neli. Albo znowu szaleńcze przyjęcia, na które ściągała cyganeria artystyczna: głośny wówczas po wydaniu „Wspólnego pokoju” Uniłowski, milczący i uśmiechający się z dobrotliwym zażenowaniem Sebyła w towarzystwie nieodstępnej wielbicielki, wybitnej malarki Bielskiej, świeżo odkryty talent kompozytorski Roman Maciejewski, Michał Kondracki, jako przedstawiciel starszego pokolenia kompozytorskiego, kilku aktorów z „Ateneum” Jaracza, paru głodnych malarzy przychoczących dokarmiać się do Micińskich. W tak dobranym towarzystwie zabawa przyjmowała nieraz formy napawające przerażeniem kilku zaproszonych przez rodzinę „przyzwoitych” gości. Pamiętam, jak kiedyś podczas takiego przyjęcia, późno w nocy zjawił się półprzytomny Witkacy, zrobił w ciągu godziny kilkanaście portretów obecnych gości, po czym zasiadł o czwartej rano do owego sławnego pianina i zaczął ku utrapieniu lokatorów improwizować fortissimo „Czystą Formę” muzyczną. W tej atmosferze, wśród rozhukanych a tak odrębnych indywidualności, Bolek zawsze pełen uroku, równie czarujący po wódce jak na trzeźwo, ze swym niezrównanym poczuciem humoru i umiejętnością ocenienia najbardziej ekscentrycznych sytuacji.

Wszystkie te młode talenty właściwie okropnie marnowały czas w potocznym rozumieniu tego słowa, wyładowywały energię znacznie bardziej w rozmowach, dyskusjach, zabawach na miarę wyżej opisanej, niż w konkretnej pracy twórczej. Ale znajdowali w tym trybie życia ferment zapładniający ich talent, wzbogacający doświadczenie, pobudzający wyobraźnię. Nie wiele tworzy w tym okresie również Miciński. Jedynym rezultatem owych lat jest wydany w 1932 roku niewielki tomik wierszy „Chleb z Gethsemane”, głęboko przesiąkniętych duchem biblijnym i antycznymi reminiscencjami o formie świeżej, zdradzającej duży talent poetyckiego obrazowania, tomik wybitnie odbijający się klimatem i powagą od tego, co tworzy w owym czasie awangarda poetycka i od atmosfery, w której wówczas Miciński żyje.

Ale też jest to okres jego życia, w którym chłonie wrażenia i wiadomości, gromadzi materiał dla przyszłej twórczości, nie bardzo jeszcze wiedząc, jaką formę przybierze ta twórczość. Szuka zresztą tego materiału nie tylko w kontakcie z cyganerią artystyczną. Zapisuje się na Uniwersytet Warszawski na historię sztuki, lecz od razu więcej czasu i uwagi udziela seminarium prof. Tatarkiewicza, poświęconym w owym czasie zagadnieniom estetyki. Staje się w krótkim czasie filarem posiedzeń seminaryjnych i wyróżnia się, jako doskonały mówca. Interesuje się szczególnie problemem deformacji rzeczywistości w sztuce, broni namiętnie też Witkacego, ale niespostrzeżenie dla siebie samego znacznie rozszerza w toku niezliczonych dyskusji, swe poglądy i powoli oddala się od witkiewiczowskiej ortodoksji. Równocześnie skłania się coraz bardziej ku zagadnieniom ogólno-filozoficznym. Stosunki jego z prof. Tatarkiewiczem tracą wkrótce charakter oficjalny i nabierają cech przyjaźni. W dyskusjach seminaryjnych, przedłużanych przy szklance herbaty w znanej wszystkim warszawskim studentom filozofii kawiarnce naprzeciwko pomnika Kopernika (zwanej przez nich „transcendentalną”) pozyskuje nowych przyjaciół, wśród których przeważają postacie nie mniej oryginalne niż artystyczni koledzy Micińskiego: robiący już wtedy doktorat Juliusz Kroński, jedna ze sław wydziału filozoficznego, którego dodatkowym talentem było tak świetnie imitowanie sposobu mówienia warszawskich filozofów, iż wkrótce nikt już nie wiedział, jak on sam mówi naprawdę, genialny wrońskista Jaropełk Stępniewski, o tak zawrotnym wirtuozostwie spekulatywnym, iż nie mógł zdać doktoratu, bo nie mógł znaleźć profesora zdolnego zrozumieć i ocenić jego prace; Bolesław Sobociński, jeden z najwybitniejszych logistów polskich, człowiek powszechnie znany i lubiany w warszawskim świecie naukowym dzięki bardzo oryginalnemu wyglądowi i sposobowi bycia, połączonemu z wielkim urokiem osobistym. Wyróżnia ich Miciński za niezwykłość umysłu i wyraźnie podkreśloną indywidualność, mimo iż nie podziela ich poglądów. Stroni od modnej w Warszawie logistyki lub szkoły prof. Kotaarbińskiego, jak również od psychologii eksperymentalnej. Pociąga go raczej historia filozofii, dająca możność zetknięcia się nie tylko z doktrynami, ale i z indywidualnościami wielkich filozofów. Już wtedy interesuje go bardziej człowiek jako całość niż oderwane doktryny.

Zbliża się w owym czasie z Jerzym Stempowskim i zapewne pod wpływem tego ostatniego skłania się ku metodzie rozważania problemów z perspektywy jak najogólniejszej, uwzględniającej tło i epokę, nawiązującej filozofię do ogólnych zjawisk kulturowych i socjologicznych, biorących pod uwagę nie raz nawet najbardziej błahe fakty i akcesoria. Stąd też były tak żywe, barwne i świeże odczyty Micińskiego na uniwersytecie i jego artykuły, pełne nieoczekiwanych skojarzeń, częstokroć bardziej sugestywnych niż żmudne dociekania naukowe.

Artykuły te są coraz bardziej cenione i poszukiwane. W owym okresie walk ideowych prawie wszystkie pisma literacko-kulturalne mają zdecydowane oblicze polityczne. Miciński miał zbyt uniwersalistyczne nastawienie, by odpowiadało mu wiązanie się z jakąkolwiek wyraźnie zabarwioną grupą polityczną. Szuka raczej możliwości swobodnego wypowiadania się, nie znosi narzucania sobie tendencji i taktyki. Z tych też względów nie jest zdolny do zbliżenia się do grupy „Wiadomości Literackich” mimo iż ma wśród skamandrytów wielu osobistych przyjaciół. W 1933 r. daje do „Wiadomości” artykuł o „Deformacji rzeczywistości w sztuce”, artykuł ten pojawia się jednak w formie tak zniekształconej, pozbawionej najistotniejszych partii, iż odtąd Miciński już nigdy nic więcej w „Wiadomościach” nie ogłaszał. Zbliża się natomiast do Stanisława Piaseckiego, który zaczyna w owym okresie wydawać jedyne pismo literacko-naukowe zdolne do wytrzymania konkurencji „Wiadomości”: „Prosto z mostu”. Mimo iż „Prosto z mostu” miało bardzo wyraźnie określone oblicze polityczne, potrafił Piasecki zgromadzić w nim wiele młodych talentów, dobieranych niekoniecznie według klucza światopoglądowego i zostawił im dużą swobodę wypowiadania się, nigdy nic nie „obcinając” samowolnie. Krytyki literackie i eseje Micińskiego w „Prosto z mostu” należy zaliczyć do najlepszych jego artykułów. Niektóre z nich miały duży oddźwięk, jak np. bardzo piękna recenzja o krążących wówczas w maszynopisie wierszach Konstantego I. Gałczyńskiego, która była pierwszym poważnym omówieniem twórczości tego wybitnego poety i sprowokowała Piaseckiego do wydania tomiku Gałczyńskiego. Poprzez „Prosto z Mostu” – było to już drugie z kolei pismo, w którym razem pracowaliśmy – nawiązał Miciński szereg nowych znajomości i przyjaźni: z Gałczyńskim, Andrzejewskim, Straszewiczem, Mosdorfem, antropologiem Żejmo-Żejmisem.

W latach 1933/34 jest Miciński już dużym autorytetem na gruncie warszawskim, wychodzi z okresu nurzania się w szaleństwach cyganerii artystycznej, dojrzewa i uspakaja się wewnętrznie. Wyzwala się spod dezorganizującego psychicznie wpływu Witkiewicza, zaczyna prowadzić bardziej uregulowany tryb życia, do czego przyczynia się również zawarte w 1936 r. małżeństwo z kuzynką, w której znajduje oddaną towarzyszkę życia i pomocnicę na drodze twórczej. Teraz dopiero zaczyna okres zużytkowania, zarówno na polu literackim jak naukowym, doświadczeń zgromadzonych podczas owych nieco wariackich lat „burzy i naporu”. Wykańcza rozprawę magisterską poświęconą zagadnieniu deformacji rzeczywistości w sztuce i zostaje w 1937 r. magistrem filozofii. Pracą tą zamyka niejako okres swego życia, w którym dominowały zagadnienia estetyczne. Odtąd zainteresowania jego idą w nieco innym kierunku. Wydaje pierwszy swój poważniejszy utwór literacki, zbiór esejów p.t. „Podróże do Piekieł”. Nie zrywa wprawdzie z filozofią. Zaczyna pracować nad rozprawą doktorską o systemie filozoficznym Wiktora Cousin i w celu pogłębienia studiów wyjeżdża na półroczny pobyt do Grenoble, pociągnięty osobą Jacques Chevalier, profesora tamtejszego uniwersytetu oraz warunkami klimatycznymi, obiecującymi możność poprawienia zdrowia, które zaczyna znowu szwankować. Pobyt w Grenoble nie przynosi mu jednak oczekiwanej poprawy, nie daje mu również satysfakcji praca nad tematem narzuconym przez prof. Tatarkiewicza, a nie odpowiadającym Micińskiemu psychicznie. Toteż wkrótce wyjeżdża do Paryża, ale i tam nie tyle zajmuje się poszukiwaniem materiałów do pracy doktorskiej, ile pogrąża się w chłonięcie skarbów sztuki, zdobywając nieocenionego przewodnika po Luwrze w osobie Pankiewicza. Przyjaźni się również z Konstantym Brandlem, jednym z wybitniejszych a zbyt mało znanych malarzy polskich, stale przebywającym w Paryżu. Zapada znowu ciężko na zdrowiu. Z depresji moralnej ratuje go kontakt z ks. Augustynem Jakubisiakiem, którego wpływ na światopogląd filozoficzny Micińskiego jest odtąd bardzo wyraźny. Powraca do zdrowia w Bretanii, którą uważa za „najpiękniejszy kraj na świecie” i pełen nowych sił wraca do Warszawy.

W okresie tym następuje zerwanie Micińskiego z Piaseckim, bardzo przykre dla obu stron. Wobec ostrego zaognienia walk politycznych, pragnął Miciński już dawniej wycofać się z „Prosto z Mostu”, nie chcąc brać odpowiedzialności za linię ideową pisma. Wobec szacunku i przyjaźni osobistej do Piaseckiego, zamierzał zrobić to jak najdelikatniej, niestety na skutek niedyskrecji i nietaktu jednego z przyjaciół, rozdźwięk ten stał się głośny, zerwanie było nieuniknione i nabrało posmaku skandalu.

W 1938 roku zostaje Miciński asystentem prof. Tatarkiewicza i równocześnie wykłada propedeutykę filozofii w trzech szkołach średnich. Wykazuje na tych stanowiskach wielki talent pedagogiczny i zdobywa miłość swych słuchaczy. Odznaczał się on darem niezwykle żywego, wnikliwego, pełnego sugestywnych i dowcipnych zestawień wykładu, opromienionego przy tym dobrotliwą troską o umysł ucznia i o ułatwienie mu wysiłku myślowego. Wykłady te jednak zbyt go męczą, to też z radością przyjmuje w 1939 roku nominację na stanowisko kierownika działu literackiego w Radio Warszawskim. Znajduje tu najbardziej odpowiednie pole do pracy, wprowadza szereg szczęśliwych innowacji i przyczynia się do wybitnego ożywienia i pogłębienia radiowych emisji literackich. Na stanowisku tym zastaje go wybuch wojny. Razem z niedobitkami radiowymi odbywa wędrówkę wrześniową i po wielu przygodach dostaje się z żoną w końcu 1939 r. poprzez Litwę i Szwecję samolotem do Paryża. Spotyka się tam z siostrą Nelą, która odbyła okólną wędrówkę drogą południową.

Już podczas wędrówki wrześniowej następuje nawrót choroby, zaostrzony jeszcze przez wstrząs moralny, wywołany klęską. Warunki emigracyjnego bytowania w Paryżu nie sprzyjają kuracji. Nieoczekiwany ratunek przychodzi ze strony przyjaciół Kranców, którzy zapraszają całą rodzinę do swej posiadłości we Francji. Dzięki ich troskliwej opiece następuje powolna poprawa w stanie fizycznym Micińskiego, niestety katastrofa 1940 roku i ponowna wędrówka przez całą Francję marnują wszystkie owoce ciężko osiągniętej rekonwalescencji. Gdy ostatecznie osiada Miciński w Grenoble, jednym z liczniejszych ówczesnych skupisk emigracji polskiej, jest już człowiekiem śmiertelnie chorym. Przeniesienie się do miejscowości górskiej pod Grenoble pozwala tylko prowizorycznie podreperować jego stan. W świadomości, iż już nie wiele życia ma przed sobą, jeszcze raz zrywa się do pracy twórczej, tak jak gdyby starał się zamknąć bilans swego życia. Wygłasza dla skupiska polskiego w Grenoble szereg odczytów, w których słychać już głos człowieka świadomego bliskiej śmierci. Poświęca te odczyty sprawom aktualnym, wojnie, polityce, ale rozpatruje je już „sub specie aeternitatis”. Stara się utrwalić epokę, z którą był tak bardzo związany, i o której wie, że się zakończyła bezpowrotnie. Zamierzał dać cykl odczytów o zmarłych przyjaciołach. Zdążył poświęcić jedynie dwa głęboko odczute wspomnienia Szymanowskiemu i Witkiewiczowi, którego śmierć samobójcza w 1939 roku podziałała na niego wstrząsająco. Wraca również do ukochanych tematów młodości, skąd szkic o Julianie Apostacie. Najwybitniejszym jednak dziełem tych lat jest „Portret Kanta”, wygłoszony najpierw jako odczyt, powielony później, jeszcze w Grenoble, w formie broszury.

Choroba jednak czyni nieubłagane postępy i życie nie oszczędza ciosów. Nawiązuje wprawdzie łączność korespondencyjną z rodzicami w Kraju, ale dochodzą go wciąż nowe wiadomości o śmierci najbliższych przyjaciół. Obawa zarażenia chorobą najukochańszej córeczki zmusza go do odseparowania się od niej, co odczuwa bardzo boleśnie. Najsmutniejszym jest może jednak, iż zaczyna odczuwać osłabienie sił twórczych i umysłowych. Znajduje pociechę w religii, do której był głęboko przywiązany przez całe życie. W poczuciu tym umacnia go obecny przy nim do ostatniej chwili ks. Jakubisiak. Dogorywa powoli i wyzwalająca go z cierpień śmierć przychodzi dopiero 30 maja 1943 roku.

Ten czysto zewnętrzny opis działalności Micińskiego nie daje jednak istotnego obrazu jego rozwoju duchowego, nie pokrywa się z zasadniczymi etapami tego rozwoju. Dadzą się one łatwo wyróżnić, pamiętać jednak należy, że każdy nowy etap nie oznacza zerwania z etapem poprzednim. W swych zainteresowaniach i zamiłowaniach odznaczał się Miciński tą samą wiernością, co w stosunku do swych przyjaciół. Gdy raz się do pewnego problemu, dzieła czy postaci przywiązał, pozostawał im wierny do końca, zamiłowania jego nie były bowiem nigdy powierzchowne, lecz nosiły cechy prawdziwego kultu. Przy swej ogromnej chłonności szybko rozszerzał horyzonty, wzbogacał swój bagaż ideowy, ale lubił go rzutować zawsze na to samo tło, konkretyzować na tych samych postaciach. Jeszcze jako dziecko pasjonował się postacią Juliana Apostaty, poznanej zdaje się z powieści Mereżkowskiego. Podchodził do tej postaci z najrozmaitszych punktów widzenia. W okresie bliskich kontaktów z Jaraczem i „Ateneum”, zamierzał napisać dramat o Apostacie, ale skończyło się na krótkim fragmencie. Postać Juliana odnajdujemy w esejach „Podróże do Piekieł”, a ostatnią przedśmiertną pracą Micińskiego był szkic eseju specjalnie poświęcony tragicznej postaci tego cesarza rzymskiego. W muzyce z pasją niemal wielbił Bacha, zwłaszcza kilka utworów najbardziej umiłowanych. Potrafił wyjść w połowie koncertu, by po usłyszeniu Bacha nie zakłócać wrażenia słuchaniem innej muzyki, chociażby najlepszej. W malarstwie obdarzał podobną miłością Rembrandta, w architekturze barok, w szczególności umiłowany przez siebie kościół Św. Piotra i Pawła w Wilnie. Pamiętam, iż ta eksluzywność nieraz mnie drażniła, gdyż w owym okresie sam przeżywałem manię chłonięcia jak największej ilości jak najróżnorodniejszych wrażeń. Teraz rozumiem, iż nie było to u Micińskiego ograniczeniem zdolności recepcyjnych, lecz potrzebą wyboru. Nie chciał chłonąć wszystkich wrażeń, byleby były nowe, lecz szukał wartości, do których mógłby się przywiązać na całe życie, które mógłby naprawdę pokochać. Owo uporczywe nawracanie do tych samych motywów nie nadawało jednak jego twórczości cech monotonii, gdyż z przedziwną zdolnością do skojarzeń, umiał wydobywać z każdego tematu wciąż nowe wartości, łączyć motywy w inne za każdym razem kombinacje, nadawać im nieoczekiwane i świeże naświetlenia.

Gdy się pamięta o tej zasadniczej właściwości psychiki Micińskiego, łatwiej jest wykryć nić przewodnią w kaprysnej na pozór linii rozwojowej jego twórczości. Pierwszą jego miłością duchową była, jak już wspomniałem, kultura antyczna, ujmowana przez pryzmat prac Tadeusza Zielińskiego. W latach szkolnych zdaje się pogrążać wyłącznie w tym świecie i w tym też kierunku idą jego pierwsze próby twórcze. Wiążą się one już od początku z bardzo żywą i przez całe życie bardzo intensywną religijnością Micińskiego, czego wyrazem są pierwsze jego poezje wydane w tomiku „Chleb z Gethsemane”. Tę antyczno-biblijną syntezę ułatwiało niewątpliwie odczuwanie kultury greckiej w duchu Tadeusza Zielińskiego.

Zamiłowanie do antyku poza przywiązaniem do świata wyobrażeniowego „Odyssei” i „Eneidy” lub do postaci Juliana Apostaty, miało jeszcze jeden bardzo istotny wpływ na ukształtowanie się psychiki Micińskiego. Zdecydowało o jego wyraźnej predylekcji do klasycyzmu w sztuce. Zdawałoby się, iż pomiędzy niezmiernie wrażliwym i uczuciowym usposobieniem Micińskiego, pomiędzy głęboko osobistym, emocjonalnym przeżywaniem sztuki a obiektami jego miłości artystycznej zachodzi uderzająca rozbieżność. Głęboko się wzruszal właśnie Homerem, Mickiewiczem, Bachem, sztuką spokojną, klarowną i doskonałą w formie, pozostawał natomiast obojętny wobec dzieł romantycznych, stawiających ekspresję i wartości emocjonalne ponad piękno. W postawie tej nie należy doszukiwać się datujących z późniejszego okresu życiowego wpływów teorii „czystej formy” Witkiewicza. Wręcz przeciwnie, Witkacy przy całej swej programowo-teoretycznej wrogości do wszelkiej „bebechowatej” sztuki, był osobiście typowym przedstawicielem młodopolskiego sentymentalizmu, z całym jego pesymistycznym ekshibicjonizmem, lękiem przed „dziwnością istnienia” i traktowaniem sztuki jako ucieczki przed tym lękiem. Tymczasem Miciński szukał w sztuce czystej „katharsis”, czystego i beznamiętnego piękna, wolnego od zgrywania się i wyładowywania się. I tylko taką sztukę kochał. Ale kochał ją w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Nie było w nim nic z typowej dla doby obecnej kolekcjonerskiej postawy wobec wrażeń artystycznych. Miał poczucie ważności przeżyć, jakie mu dawała sztuka i miał szacunek dla tych przeżyć.

Jego predylekcje klasycystyczne objawiły się już znacznie wcześniej, niż znajomość teorii witkiewiczowskiej. Wyrażały się już w dzieciństwie w uwielbieniu dla „Pana Tadeusza” i niechęci do Słowackiego.

Okres „witkacomanii” był więc u niego nie przyczyną, lecz skutkiem zamiłowań klasycystycznych. W teorii „czystej formy” znalazł Miciński uzasadnienie tego, co odczuł instynktownie już przedtem. W tym drugim, „estetycznym” etapie swego rozwoju interesuje się on sztuką przede wszystkim od strony teoretycznej. Jak już wspomniałem, od ortodoksji witkiewiczowskiej (artykuły i recenzje w „Zecie”) przechodzi do wytworzenia szerszego i mniej dogmatycznego światopoglądu estetycznego, któremu wyraz ostateczny daje w pracy magisterskiej.

Równolegle z tą pracą dąży do sprecyzowania swej postawy ogólno-filozoficznej, co można uznać za etap trzeci. Poddany jest w tym czasie licznym i różnorodnym wpływom: z jednej strony metafizyczne spekulacje wrońskistów, sprowadzających całość rzeczywistości do olbrzymiego rusztowania precyzyjnie powiązanych pojęć, z drugiej strony narzucane mu przez Krońskiego i częściowo przez Witkiewicza koncepcje nowoczesnego psychologizmu lub fenomenologizmu. Zachowuje się jednak dość opornie wobec tych sugestii. Początkowo jednak uświadamia sobie coraz wyraźniej, iż nie do przyjęcia jest dla niego zastępowanie bezpośrednio odczuwalnej rzeczywistości przez sztuczne konstrukcje pojęciowe. Pamiętam znamienną rozmowę telefoniczną z Bolkiem, gdy biadał, iż filozofowie, z którymi się styka, operują abstrakcyjnymi formułami spekulatywnymi, grą oderwanych jakości, całym rusztowaniem zastępczych wartości i w tym intelektualizowaniu rzeczywistości zatracają bezpośredni kontakt z nią, nie są zdolni do odczuwania radości z przeżywania świata, który nas otacza. Jak sam mówił: „nie chcę tracić piękna poranku na wsi na rzecz kompleksu jakości czy gry pojęć”. Nie może pogodzić się z filozofią jako metodą ujmowania jedynie formy rzeczywistości i niezdolnej do odczucia samej treści istnienia.

W ten sposób problem rzeczywistości pojmowanej jako treść naszych doznań staje się coraz bardziej centralnym zagadnieniem jego zainteresowań. Zwraca się do studiów nad psychoanalizą, szukając w niej wytłumaczenia owej charakterystycznej ucieczki od rzeczywistości. Po rozważeniu problemu celowej deformacji w sztuce, przechodzi konsekwentnie do zagadnienia mimowolnego zniekształcenia rzeczywistości przez zamiłowanie do abstrahowania, do transponowania istnienia na system rzeczywistości fikcyjnych. W znamiennym artykule o psychoanalizie, ogłoszonym w „Verbum” (1937) i wydanym jako osobna broszura pt. „O podstawach filozoficznych psychoanalizy” daje Miciński niezmiernie wnikliwą krytykę tej modnej metody psychologicznej, wykrywa jej bardzo interesujące związki z koncepcjami Maine de Biran’a o percepcjach niejasnych lub leibnitzowską teorią nieświadomego życia psychicznego, zakreśla ramy psychoanalizy niesłusznie przekraczane przez uczniów Freuda i wskazuje na perspektywy metafizyczne tej teorii.

Ta jedyna wydana naukowa rozprawa Micińskiego jest negatywnym załatwieniem problemu, który go nurtuje, wykrywa przyczyny zaniku poczucia rzeczywistości. Pozytywne opracowanie zagadnienia wymagało innych form. Wszelkie ujmowanie problemu w ramach analizy naukowej byłoby tworzeniem nowych formułek pojęciowych, nowej rzeczywistości zastępczej, co właśnie Miciński zwalczał. Należało do tego celu znaleźć inny sposób wypowiedzi, który nie prowadziłby do sztucznego rozbijania istnienia na zamknięte dla siebie światy wrażeń, uczuć, myśli.

Rozwiązanie znajduje Miciński w formie eseju, która pozwala mu połączyć w harmonijną syntezę jego zainteresowania filozoficzne z talentem literackim. Ten czwarty etap (chronologicznie zazębiający się z etapem trzecim) jest w jego rozwoju wyrazem znalezienia własnej, pełnej i dojrzałej formy wypowiedzi. Pozwala ona na połączenie w jedną całość wszystkich dotychczasowych zainteresowań, na życiową syntezę wcześniejszych prób. To też od razu w pierwszym dziele nowego stylu, w zbiorze esejów „Podróże do Piekieł” (1937) odnajdujemy wszystkie umiłowane tematy i postacie Micińskiego: bohaterów antycznych i Hioba, Robinsona i Winnetou, Marco Polo i Columba, Descartes’a i Pickwicka. Ale na to wszystko patrzy Miciński już z innego punktu widzenia. Na tle barwnie i z niezwykłym urokiem przedstawionych postaci, rozpatruje ciągle ten sam problem tajemnicy osobowości ludzkiej i deformacji rzeczywistości, wynikającej z podświadomego niepokoju i lęku przed tą rzeczywistością. Mamy tu dosłowne podróże do piekła Odysseusza i Eneasza i podróże w przenośni: pobyt Pickwicka w piekle więzienia za długi, włóczęgostwo gnanego niepokojem Robinsona, słynne sny młodego Descartes’a, w których filozof pogrąża się w piekło konfliktu moralnego. W istocie swej są to jednak wszystko podróże do otchłani osobowości ludzkiej.

Zagadnienie zanalizowane naukowo w omówionej wyżej broszurze o psychoanalizie jest tu potraktowane pozytywnie, przy pomocy metody, w której skojarzenia obrazów i tematów działają bardziej bezpośrednio i sugestywnie, niż argumenty rozumowe. Zamiast metody analityczno-naukowej, posługuje się Miciński syntezą artystyczną, transponuje idee i najbardziej abstrakcyjne koncepcje na obrazy i postacie, nie operuje jednak tymi elementami jako symbolami, lecz traktuje je jako bezpośrednie ucieleśnienie idei. Znajduje w tym wyraz miłość do życia, do rzeczywistości konkretnej. Idee te zbyt głęboko i zbyt osobiście, całą pełnią osobowości przeżywał Miciński, by chciał je wyłuskiwać z życia, odrywać od tego, w czym się najpełniej przejawiały i przedstawiać w formie suchych i martwych formułek.

Podobna metoda „artystycznego filozofowania” wymaga od czytelnika niewątpliwie dużej wrażliwości i umiejętności współtwórczego wyczuwania prawd, których Miciński nie wypowiada wprost. To też „Podróże do Piekieł” wywołały sporo nieporozumień. Wielu czytelników nie rozumiało, o co Micińskiemu właściwie chodzi. Czy jest to filozofia, czy nieodpowiedzialne bawienie się w oryginalne zestawienia, płytkie estetyzowanie? Skojarzenia elementów „Podróży do Piekieł” mogą się wydać chaotyczne i przypadkowe. Cóż wspólnego mogą mieć postacie Robinsona i Hioba, Odysseusza, Pickwicka i Descartes’a? Istotnie, zamiast tych osób mógłby Miciński z równym powodzeniem posłużyć się innymi postaciami, jako tłem dla swoich rozważań. Ale nie było w tym przypadkowości. Po prostu dla wyrażenia najbardziej drogich mu idei posłużył się postaciami, które były dla niego najbardziej drogie od dzieciństwa. Nie chciał oddzielać przeżyć dziecinnych od przeżyć dojrzałych, w których wchłonął szereg nowych obrazów i postaci. Wierny swym zamiłowaniom, nie pozwolił nowym przybyszom wypchnąć dawnych ukochanych obrazów. I w tym tkwi tajemnica uroku tych esejów, ich świeżość i barwność, proteuszowska wielokształtność, poprzez mozaikę najróżnorodniejszych elementów sugerująca jedność rzeczywistości. Nie sprowadza Miciński tej jedności do abstrakcyjnej formuły, wydobywa ją bezpośrednio ze skojarzeń elementów na pozór jak najbardziej odmiennych.

Osiąga w ten sposób jedyną w swoim rodzaju syntezę filozofii ze sztuką: snuje rozważania filozoficzne na materiale nieraz zupełnie naiwnym, jak postacie Karola May’a, z drugiej strony czyni elementami kompozycji artystycznej filozoficzne pojęcia czasu, przestrzeni, wolności woli, poczucia rzeczywistości itd.

Jeżeli „Podróże do Piekieł” mogły jeszcze pozostawiać wątpliwości co do istotnych celów autora, wątpliwości te rozwiewa jego praca przedśmiertna „Portret Kanta”. Nie będę usiłował rywalizować ze świetną analizą tego eseju, dokonaną przez ks. Jakubisiaka. Chcę tylko zwrócić uwagę na parę aspektów, dzięki którym szkic ten należy uznać za jedną z oryginalniejszych książek w nowszej literaturze polskiej. Nie jest to ani przyczynek do biografii Kanta, ani jeszcze jedna analiza filozoficzna doktryny. Jest to raczej próba bezpośredniego przedstawienia kantyzmu, na tle postaci mędrca królewieckiego w ostatnich latach jego życia. Nie spotkamy w tym szkicu żadnych typowych dla doktryny terminów, ani rozróżniania numenów i fenomenów, ani „rzeczy samej w sobie” ani imperatywu kategorycznego. Doktryna ta, jedna z bardziej abstrakcyjnych teorii filozofii, jest tu przetransponowana na obraz malarski, w dodatku wyrażony literackimi środkami. Przedsięwzięcie niewątpliwie bardzo śmiałe. Nie mniej śmiałe jest pomysł uczynienia z tak bezbarwnej i monotonnej zewnętrznie postaci, jak Kant, tematu dzieła literackiego. Oba te krzyżujące się zadania – filozoficzne i artystyczne – rozwiązał Miciński z niezwykłą subtelnością i taktem.

Gdy pierwsze egzemplarze „Portretu Kanta” dotarły w drodze konspiracyjnej z Francji do Polski, nie wszyscy pojęli prawdziwą oryginalność utworu. Padły znowu zarzuty, iż jest to zwykłe estetyzowanie. Zarzut jak najbardziej niesprawiedliwy. Jak można posądzić o estetyzowanie człowieka, dla którego sztuka była najpełniejszym i najszczerszym wyrażeniem idei światopoglądowych, który nienawidził wszelkiego zimnego bawienia się elementami artystycznymi, odnawiania i zużytkowywania nieśmiertelnych arcydzieł dla sensacji i nie mógł darować Cocteau, iż przerabia Sofoklesa, iż „rysuje krzywymi liniami kolumny greckie”. Elementy artystyczne, którymi posługuje się Miciński w nieoczekiwanych skrótach i skojarzeniach, nie są dla niego żadną ozdobą, żadnym efektem. Mają wartość same w sobie, stosuje on je z tym samym pietyzmem, z jakim traktuje główny temat pracy. A tym tematem jest, jak zawsze, rzeczywistość w oglądzie bezpośrednim.

Nie wiemy, jakimi drogami poszedłby rozwój Micińskiego, gdyby rozwój ten nie został przerwany tak wcześnie przez nieubłaganą śmierć. Ale to, co nam pozostawił, jest już pięknym, szlachetnym i prawdziwie oryginalnym osiągnięciem artystycznym. Jeśli chodzi o stronę filozoficzną, nie dał Miciński żadnej doktryny, żadnego systemu i nie mógł go dać, skoro celowo odwracał się od przedstawiania najistotniejszych zagadnień w formie dyskursywnej. A najbogatsza nawet wyobraźnia i najbardziej głębokie przeżywanie tych problemów nie mogą wyjść poza szkicowe i fragmentaryczne sugestie. Rezygnując jednak ze sztywnych ram pojęciowych, zdołał osiągnąć Miciński niezwykłą intensywność w wyrażeniu tego, co go najgłębiej obchodziło. Nie dał i nie próbował dać klucza do rzeczywistości, ale potrafił z wielkim talentem pokazać tę rzeczywistość zarówno od strony zewnętrznej, świata wyobrażeń, jak od strony najistotniejszych przeżyć wewnętrznych. I potrafił opromienić ten obraz światłem osobistej dobroci i szlachetności.

Przez całe życie bronił się przed pokusą stworzenia sobie rzeczywistości fikcyjnej, przed ucieczką od rzeczywistości, bronił się nawet kosztem rezygnacji z wyjaśnienia rzeczywistości autentycznej. Chciał ją przynajmniej umieć odczuć. Tragiczny los zdawał się odbierać mu i tę ostatnią możliwość, gdy wskutek choroby coraz częściej tracił przytomność. Nie ustał jednak w walce do ostatniej chwili życia. W dniu, gdy dogorywał w małej miejscowości alpejskiej Laffrey, przyszedł list od jego matki z Warszawy. W trakcie czytania tego listu przez żonę, zaczął Miciński tracić przytomność. Spostrzegłszy to Nela ścisnęła go mocno za ramię. Otworzył oczy i powiedział: „Merci, tu me ramènes à la réalité” – i dodał cicho: „Bo nie ma nic nad rzeczywistość”. To były jego ostatnie słowa.

KONSTANTY REGAMEY